piątek, 2 września 2016

Post No.145: Jak Kanion Glen wczesną wiosną zwiedziliśmy...

Z początkiem tego roku zebrałem niewielką ekipę i ruszyliśmy w Góry Dartry, leżące w hrabstwie Sligo, z zamiarem spenetrowania wierzchołków Podkowy Ben Bulbena. Miało to być nasze drugie wejście: w sierpniu zeszłego roku w znacznie większej ekipie, przemaszerowaliśmy dziarskim krokiem południowe szczyty Podkowy...
 Tego dnia ruszyliśmy z samego rana, z wielką wiarą, że nie będzie padało i uda nam się przejść zaplanowaną trasę. Niestety dzień wyjazdu wypadł nam w środku tygodnia, dlatego też towarzyszyło mi tylko dwóch kamratów z pracy: Mariusz oraz Waldemar.
Po paru godzinach wspólnej jazdy, zawitaliśmy w Góry Dartry.
Znajdując się niedaleko Podkowy Ben Bulbena, ujrzeliśmy pierwszy panoramiczny widok Gór, po których mieliśmy dzisiaj maszerować. Niestety warunki pogodowe były znacznie gorsze od tych, które mieliśmy w zeszłym roku a niska podstawa chmur gwarantowała nam złą widoczność i możliwość zagubienia się. Chociaż nikt tego z nas głośno nie powiedział, przez chwilę czuliśmy smutek, gdyż wyglądało na to, że przejechaliśmy tyle kilometrów na darmo...
Pomimo złych perspektyw, postanowiliśmy kontynuować wycieczkę i przynajmniej dojechać do samej Podkowy. Na miejscu, gdy wyszliśmy z samochodu, byliśmy strasznie zaskoczeni panującymi tutaj warunkami meteorologicznymi: wiał wiatr i był to wiatr przeraźliwie zimny. Pomimo występowania tak silnych podmuchów mieliśmy wrażenie, że gęste chmury, które dotykały tutejszych szczytów, nie zamierzały ustąpić. Zostawiliśmy plecaki w samochodzie i ruszyliśmy na tereny wyżej położone, aby sprawdzić i ewentualnie zweryfikować nasze dalsze plany.
Podążając starą drogą prowadzącą na szczyt Podkowy, byliśmy pod wrażeniem otaczającej nas natury, jej surowości oraz jej kolorów. Zewsząd słyszeliśmy szum płynącej wody, powstałych tutaj strumyków - efektu kilkugodzinnych opadów deszczu. 
Niestety w tak cudownym miejscu, zauważyliśmy zniszczony środek transportu, używany w XX wieku, teraz spalony i porzucony w dole. Zbliżaliśmy się do wraku, próbując rozpoznać markę samochodu...
Nieprzerwanie szliśmy coraz wyżej, czując na twarzach zimne powietrze a jednocześnie podziwiając surowe oblicze Podkowy Ben Bulbena. Spoglądając do tyłu, widzieliśmy ruiny budynku, który kiedyś służył jako szkoła dla dzieci górników pracujących wiek temu w tutejszej Kopalni. 
Przebywając na powietrzu zaledwie kilkanaście minut, okropnie zmarzliśmy.  Na własnej skórze przekonaliśmy się z jaką siłą i z jaką intensywnością ten zimny atlantycki wiatr potrafi przebić nasze zimowe kurtki. To wystarczyło mnie oraz Waldkowi, aby zmienić nasze plany, lecz inaczej było z Mariuszem: ten wiecznie optymistyczny facet, chciał na siłę nam udowodnić, że możemy iść dalej. 
W końcu podjęliśmy męską decyzję i postanowiliśmy jechać w inne miejsce. Chodzenie we mgle lub w chmurach na terenie kopalni mijało się z celem tym bardziej, że nie było to tak całkowicie bezpieczne. Gdzieś tam na szczycie, wśród traw i kamieni, wciąż istniały szyby kopalniane, w które łatwo było wpaść...
Abonded Ireland
Ruszyliśmy w kierunku samochodu, wciąż podziwiając tutejszą okolicę i nie ukrywam, że troszkę było nam żal opuszczać to miejsce.
Zbliżając się do auta spoglądałem na obszar, w którym cała nasza zeszłoroczna ekipa jadła smażone na tackach grillowych polskie kiełbaski...
Ruszyliśmy więc w kierunku kanionu, którego miałem okazję zdobyć z Moją Drugą Połówką, dwa lata temu. Tamtego dnia musieliśmy przedzierać się przez niesamowitą ilość krzaków i krzewów, po błocie i z niezliczoną ilością pająków, które spadały nam na plecy. Przypominając sobie tamten dzień, chyba najgorsze dla nas było błoto, choć nie ukrywam, że świadomość odkrywania kanionu, dała nam wtedy wielką satysfakcję...
Ruszyliśmy więc do nowego miejsca przeznaczenia, oddalonego o 30 kilometrów od Podkowy Ben Bulbena. 
Docierając na miejsce, ponownie zostawiliśmy auto i ruszyliśmy polną drogą, ku nowej przygodzie.
Musieliśmy obejść dolinkę i wejść do kanionu dopiero, gdy miniemy zbudowany tutaj drugi kamienny murek, unikając w ten sposób niepotrzebnego marszu poprzez gąszcz krzaków porastających przy wejściu do Kanionu. Zanim jednak tam doszliśmy, przeszliśmy przez kilkadziesiąt  metrów błota, które powstało dzięki ostatnim ulewom. Szczerze mówiąc, nie wyglądało to dobrze...
Gdy w końcu udało nam się zejść na dół kanionu, pierwsze co zauważyłem, to przede wszystkim o wiele mniejszy gąszcz krzewów, które zazwyczaj w tym miejscu rosną jak chcą. Niestety podłoże po którym musieliśmy się poruszać, wyglądało znacznie gorzej: zdawało nam się, że całe błoto Irlandii, skoncentrowało się właśnie w tym jednym miejscu .
Nie do końca byłem przekonany o tym, czy moi towarzysze byli zadowoleni. 
Miny na początku mieli nie tęgie...
Jeszcze nie doszliśmy do miejsca, gdzie po obu stronach rosną ściany kanionu, a przed nami zaczęły piętrzyć się wyzwania, które musieliśmy pokonać. Przechodząc przez ten mały otwór, nie mieliśmy czego się złapać. Pień drzewa był mokry, ziemia strasznie śliska a my dodatkowo mieliśmy plecaki...
Wraz z upływem czasu oraz z niezliczoną ilością przemierzonych kroków, krajobraz powoli nam się zmieniał. Nie zmieniło się tylko nasze tempo marszu: skacząc, przeskakując, omijąc oraz czasami zawracając, staraliśmy się kontynuować nasz marsz. Było nam coraz ciężej, gdyż nasze obuwie ważyło coraz więcej...
 Moi towarzysze dzielnie szli na przód, nie uskarżając się ani na tutejsze błoto, ani na pomysł zdobywania Kanionu Glen w dniu dzisiejszym. Myślę, że moim kolegom powoli zaczęła się udzielać atmosfera i magia tego miejsca.  
Wewnątrz Kanionu, było znacznie cieplej niż przy Podkowie Ben Bulbena. Dodatkowy wysiłek sprawił, że po kilkudziesięciu minutach marszu zdjęliśmy czapki oraz rozpięliśmy kurtki.
W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym z obu stron wyrastały kamienne, pokryte mchem ściany.
Znaleźliśmy się w terenie wyjątkowym, choć wciąż czuliśmy, że jesteśmy tutaj gośćmi, gdyż tak na prawdę królowała tutaj przyroda. Gdyby nie ślady butów zostawionych w błocie przez innych turystów, z łatwością uwierzylibyśmy, że jesteśmy na jakimś zapomnianym i nie zdobytym, jak dotąd, kącie świata...
Staliśmy tak, rozglądając się dookoła i wdychając magię Kanionu Glen. Stwierdziliśmy, że będzie to perfekcyjne miejsce, w którym powinniśmy się posilić. Na rozpalonych grillowych tackach, które nieśliśmy wcześniej w plecakach, ułożyliśmy świeżo ponacinane kiełbasy i czekaliśmy aż będą gotowe. 
W międzyczasie postanowiłem troszeczkę rozejrzeć się...
...gdyż parę kroków od naszego miejsca, znajdowała się wielka kałuża, w której odbijały się, jak w lustrze, rosnące tutaj drzewa.
Przy okazji sprawdzałem, czy będziemy w stanie tędy przejść, gdyż mokre podłoże oraz nietypowy teren mógł sprawić, że nasza wycieczka nieoczekiwanie mogła zakończyć się właśnie tutaj.
Po zjedzeniu upieczonych kiełbasek, ruszyliśmy dalej. Dokładnie od tego miejsca, było to dla mnie nowe rozpoznanie Kanionu Glen, gdyż z Moją Żoną w zeszłym roku dalej już nie szliśmy. 
Teren, który teraz pokonywaliśmy, nie był łatwy: wszech obecne błoto uniemożliwiało szybki marsz, jednakże w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, była to tylko wierzchnia warstwa. Głębiej pod stopami, wyczuwało się skałę.
W Irlandii zawsze coś rośnie i to przez cały rok. Przy skalnej ścianie zauważyłem nietypowy kolor znacznie różniący się od koloru otaczającej mnie przyrody: bordowy grzyb o nieznanej mi nazwie, znalazł dla siebie doskonałe warunki..
Spojrzałem do tyłu: Kanion Glen prezentował się na prawdę pięknie...
Maszerowaliśmy dalej podziwiając nasze otoczenie. Wysokie ściany wąwozu pokrywały gdzieniegdzie opadające bluszcze, które wraz z upływającym czasem, na pewno będą coraz większe. Natomiast moi towarzysze, bez uskarżania się na panujące warunki, nieprzerwanie brnęli do przodu.
Mieliśmy wrażenie, że Kanion Glen nigdy się nie kończy...
W pewnym momencie mieliśmy wrażenie że doszliśmy już do końca gdyż wysokość ścian raptownie się zmniejszyła, tak samo jak odległość między nimi. Dalsze przejście zagradzał nam stary i omszały konar drzewa, które musieliśmy pokonać..,
Dopiero za nim, ujrzeliśmy koniec, a raczej - jak się później okazało - początek Kanionu Glen.
W ten właśnie sposób odkryliśmy jedyny w kanionie suchy skrawek lądu. To właśnie ta lokalizacja zostaje chętnie wykorzystywana przez miejscowych jako miejsce, gdzie można rozpalić ognisko.
Niestety, wchodząc do Kanionu nie włączyłem w telefonie aplikacji ViewRanger. Dopiero na zakończenie naszego marszu, gdy opadły emocje i trudy związane z przejściem przez Kanion, przypomniałem sobie o aplikacji i zobaczyłem na mapie, że istnieje do tego miejsca ścieżka, prowadząca wprost z drogi L 3507. Wyglądało na to, że zupełnie niepotrzebnie przedzieraliśmy się przez cały kanion, rozpoczynając naszą wędrówkę od jego końca...
Byłem tak zaskoczony tym faktem, że nie mogliśmy tej ścieżki odnaleźć. Po kilkunastu minutach poszukiwań, daliśmy sobie spokój i zaczęliśmy się wspinać wprost przed siebie, po niezłej stromiźnie aż do samego szczytu.
Gdy wyszliśmy na drogę L3507, odetchnęliśmy z ulgą. Nic dziwnego, że nie mogliśmy odnaleźć trasy prowadzącej do Kanionu Glen. Samo wejście jest prawie niewidoczne a przybyliśmy w te miejsce w Lutym, gdzie jeszcze żadna roślina nie zakwitła.
A latem te same miejsce wygląda już znacznie inaczej...
Google Map
Jednakże istnieje mały drogowskaz, który ułatwia odnalezienie ukrytego wejścia. Otóż na przeciwko jest mały betonowy basenik, który umożliwia nagromadzenie wody. Gdy go ujrzycie, znaczy to, że po jego przeciwnej stronie, znajduje się niewidzialna brama do Kanionu Glen.
Nam pozostał już tylko marsz w kierunku miejsca, gdzie zostawiliśmy auto...
Tym samym chciałbym gorąco podziękować kamratom z pracy: Mariuszowi i Waldkowi, którzy towarzyszyli mi w tych trudnych warunkach pogodowych. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz razem gdzieś się wybierzemy. Dziękuję!!!
Zdaje się, że The Glen Kanion jest bardzo popularne wśród artystów, którzy schodzą na sam dół kanionu i śpiewają tam piosenki. Filmik, przedstawiający jednego z artystów, przedstawiam poniżej
Artykuły powiązane:
Jedyny Kanion w Irlandii

*********************************************
Lokalizacja:
Primrose Grange, The Glen, Co.Sligo, Ireland
Koordynaty GPS - Ukryte wejście
 54°14'53.79"N    08°34'34.66"W
Film:
Autor: The Glen Session
MAPA:
*********************************************

6 komentarzy:

  1. Niesamowite...fantastyczne miejsce...dostaliście porządnie w kość bo warunki były ciężkie ale czego się nie robi dla przeżycia przygody...

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Pani Elu. To fakt przygoda była i choć potem buty czyściłem dwa dni, to jednak myślę że było warto. Serdecznie Panią pozdrawiamy!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjecia i twoje opisy sa fantastyczne, dziekuje ;-)
    Prosze, mozesz powiedz z jakich butow w deszczowe dni korzystasz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy ... Jesli chodzi o buty to nie uwierzysz: chodze w normalnych zimowych butach. Jakoś tak sobie obiecuję kupno typowych górskich butów ale nic z tego nie wychodzi... Pozdrawiamy serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak bedziesz kupowal gorskie buty, to moze napisz o tym. Dzieki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może jednak nie. Hahaha. Dzięki anonimowy. Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń