Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Waterford. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Waterford. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 marca 2016

Post No.132: Wodospad Mahon Waterfalls

Pod koniec Lipca zeszłego roku, oboje mieliśmy dzień wolny od pracy i tak się akurat jakoś złożyło, że dzień ten, od samego rana, był bardzo słoneczny. Takich pogodnych dni nie mieliśmy w 2015 roku zbyt wiele, więc natychmiast postanowiliśmy skorzystać z okazji i ruszyliśmy w teren.
Tym razem za nasz cel wyprawy, wybraliśmy wodospad Mahon Wateralls, położony w Hrabstwie Waterford.
Odległość którą musieliśmy pokonać, wynosiła około 210 kilometrów, jednakże byliśmy razem i to w doskonałych humorach, dzięki fantastycznej tego dnia pogodzie, więc nawet nie zauważyliśmy, że na miejsce dotarliśmy po niemalże trzech godzinach jazdy...
Podążaliśmy ku przeuroczym Górom Comeragh, gdzie najwyższym z kilku wierzchołków jest szczyt o nazwie "Fauscoum" o wysokości 792 metrów nad poziomem morza. Być może to niewiele, lecz stopień trudności w tychże górach jest znacznie większy od tych, które istnieją w Górach Wicklow, gdyż nie istnieją tutaj wytyczone i "ubite"szlaki. Turyści, którzy decydują się na zdobywanie tutejszych wysokości, muszą liczyć się z marszem poprzez torfy oraz wrzosowiska, niejednokrotnie ulegając przy tym wszelakim kontuzjom.
Gdy pobliski horyzont, zaczęły przesłaniać nam wzgórza Gór Comeragh, wiedzieliśmy już, że jesteśmy coraz bliżej celu. Ja musiałem zwolnić i z uwagą obserwować zakręty, gdyż na naszej trasie co chwila pojawiali się rowerzyści oraz piesi.
Zanim jednak dojechaliśmy do samego wodospadu, czekała na nas dodatkowa atrakcja.
Otóż około 1,5 kilometra przed Parkingiem, na którym zostawimy samochód, musimy przejechać po metalowych rolkach, umieszczonych w bramie, którą wolno pokonujemy.
Google Map
Tuż za nią, po lewej stronie jezdni, znajduje się Wieki Głaz z wygrawerowanym napisem: Magic Road.
Lecz jako kierujący, możliwe jest przegapienie głazu, co już mi się zdarzało wcześniej.
Na szczęście istnieje drugi "drogowskaz", który informuje turystów o zakończeniu Magic Road.
To małe, ozdobione drzewko, znajdujące się również po lewej stronie jezdni, tuż przed zakrętem, jak na zdjęciu poniżej. ( mały czerwony punkcik)
Na czym polega ta Magia?
Otóż na tym, że gdy zatrzymamy auto i zostawimy je "na luzie", będzie ono samo jechało pod górkę!
Przekonał się o tym niejeden kierowca, a najlepiej nagrał całą sytuację elviss ziemelis, zobaczcie:
Autor: elviss ziemelis
Tytuł: Magic road, near Waterford, MAHON FALLS, IRELAND
Oczywiście za każdym razem sprawdzamy, czy Magia w dalszym ciągu działa.... :-)
Ruszyliśmy dalej i dosłownie po kilku następnych minutach byliśmy już na miejscu.
W oddali, widzieliśmy wąską wstęgę wodospadu Mahon Wateralls...
O miejsce na Parkingu nie ma co się martwić: Parking jest na prawdę spory, a dodatkowo stworzono  kilka zatoczek umiejscowionych wzdłuż drogi. Na nich również możemy pozostawić auto.
Wyszliśmy z samochodu i oczarowani patrzyliśmy na widoki przed nami.
Ciężko się nie zgodzić z opinią, którą kiedyś usłyszałem, że Irlandia to kraj o 40-stu odcieniach zieleni...
Tam dalej w oddali, widzieliśmy wodospad Mahon w całej swojej okazałości.
 Kaskada znajduje się w półkolu trzech wzgórz i dzięki temu, choć dystans do niego jest spory, my nawet z tej odległości słyszymy huk spadającej wody.
Zanim ruszymy, warto obejrzeć się za plecy, tym bardziej, że nie często się zdarza, że będąc w górach widzimy... Morze! Z parkingu, na którym stoimy, do Morza Celtyckiego w prostej linii jest około 14 kilometrów. Pomimo tak znacznej odległości Morze jest doskonale widoczne, tak samo jak połacie pól uprawnych, domostw i drzew. Innymi słowy: fantastyczny punkt widokowy!
Ruszamy w kierunku Kaskady.
Do przejścia mamy około 1,5 kilometra po krętej, ubitej ścieżce, lecz My nie musimy się śpieszyć.
Mamy sporo czasu i piękną pogodę...
Tuż przy ścieżce stoi wielki głaz, na którym kontrastują rozkwitłe wrzośce...
W czasie naszego marszu, obserwowaliśmy otoczenie.
Po naszej lewej stronie mieliśmy górkę, która wydawałoby się jest łatwa w zdobyciu. Jednakże pozory mogą mylić: te kamienne głazy w rzeczywistości są o wiele większe a sama "górka" ma 688 metrów wysokości...
Podobna sytuacja znajduje się po prawej naszej stronie: najwyższy punkt klifu znajdujący się tuż przy wodospadzie wynosi ponad 720 metrów. Rożnica pomiędzy wysokościami szczytów a wysokością naszej ścieżki to około 200 - 250 metrów, więc ci, którzy pragną się wspinać, powinni robić to z zachowaniem ostrożności...
Niestety takiej przezorności do Gór Comeragh zabrakło pewnej parze, która 24-go Listopada 2014 roku, spadła ze skraju klifu 45 metrów niżej i - na ich szczęście - zatrzymała się na skalnej półce.
Ze względu na stromość klifu, Ratownicy nie mogli użyć noszy, więc aby zabrać poszkodowanych z miejsca wypadku, zadecydowano o użyciu helikoptera z wysięgnikiem.
Oczywiście wszystko dobrze się skończyło, choć tak na prawdę nie musiało... Więcej: (tutaj)

http://www.rte.ie/
Oto zdjęcie wykonane na tym samym klifie przez pasjonatów alpinistycznych wspinaczek.
Dopiero teraz widać wielkość klifu oraz trudność dostępu w poszczególne partie
http://www.dlscouts.ie/
Przyglądając się szczytom, trzeba przyznać, że szczyty faktycznie mogą być niebezpieczne...
Ścieżka, po której teraz kroczymy, nieubłaganie prowadzi nas do wodospadu a miejsce, przez które nas prowadzi, jest na prawdę czarujące: irlandzka zieleń jest magiczna i pokropiona różowymi wrzosami, które właśnie teraz kwitną. Efekt jest po prostu śliczny...
Niektóre z głazów, którymi usiana jest dolina, są przeogromne, o niewyobrażalnej wręcz wadze.
 Kilka z nich stoi przy ścieżce, więc ustawiam się do zdjęcia, aby pokazać Wam wielkość tychże...
Weszliśmy na ostatni pagórek, skąd możemy podziwiać wodospad w całej swojej okazałości.
Oczywiście nie jesteśmy w tym miejscu sami, z czego się cieszymy, gdyż dzięki przypadkowym osobom, które stoją w pobliżu, możemy Wam pokazać wielkość kaskady...
Schodzimy niżej i staramy się przekroczyć rzeczkę, która choć w tym miejscu jest niewielka, to potrafi sprawić problemy. Niestety nikt nie pomyślał o jakiejś drewnianej kładce, wiec trzeba skakać po kamieniach... A może po prostu ma tak być...
Wysokość wodospadu wynosi 80 metrów, wiec pod tym względem, zajmuje trzecie miejsce w Irlandii. Niestety stojąc tuż przy kaskadzie, nie mamy szans zobaczyć całości, sam szczyt wodospadu jest ledwo widoczny...
...potem widać część, w której woda opada prostopadle...
...a potem najbardziej efektowny widok. 
Wodospad Mahon, dzięki swojemu położeniu i atrakcyjności, jest tłumnie odwiedzany przez turystów z całego świata. Trzeba podziwiać fakt, że wstęp na ten naturalny i przepiękny obszar, jest zupełnie darmowy.
I to jest coś, co mnie zastanawia. Jak to możliwe, że w Irlandii, takie miejsca jak te, nie są zaśmiecane, niszczone lub palone? Czy to kwestia wychowania, szacunku do miejsca czy tez tego, że obszar ten jest za darmo? Nie wiem...
Zanim ruszymy z powrotem, patrzę na to wszystko raz jeszcze a mój wzrok przyciągają szczyty, na których pasą się owieczki. Podziwiam tę ich beztroskość, gdyż mają najlepsze panoramiczne widoki,
 i to z pierwszego rzędu. Ja bym skakał z radości...
Ach być Tam na górze i patrzeć to wszystko własnymi oczami...
Czas nam wracać.
 Czeka nas powrotna droga tą samą ścieżką. Niestety coś się w pogodzie zmieniło i nie już tak słonecznie. Ot, i cała Irlandia...
Czy warto odwiedzić Mahon Waterfalls?
Oceńcie sami. Nam się wydaję, że przyjeżdżając tutaj, się nie zawiedziecie...
Zanim się pożegnamy, chciałbym namówić Was na wyjazd inna drogą.
Po prostu, kontynuujcie Waszą jazdę tak, jakbyście nigdy się na parkingu nie zatrzymywali...
Taki wybór dalszej trasy zagwarantuje Wam fajne panoramiczne widoczki na zbocza Gór Comeragh.
*********************************************
Lokalizacja:
Coummahon, Co. Waterford
Koordynaty GPS Magic Road:
52°13'25"N   07°32'29"W
Film:
Autor: JIMM 1966
MAPA:

*********************************************
Lokalizacja:

Koordynaty GPS:
52°13'24"N    07°32'29"W
Film:
Autor: JIMM1965
MAPA:
*********************************************

niedziela, 31 maja 2015

Post No.119: Polowanie na Maskonury - Saltee Islands

Nie dalej, jak dwa tygodnie temu, dostaliśmy propozycję wyjazdu na wyspę Saltee Islands, położonej na południu Irlandii a należącej do hrabstwa Wexford.
 Celem naszej podróży było uchwycenie w obiektywie uroczych ptaszków, jakimi są Maskonury, a na które polowaliśmy już od dłuższego czasu, lecz jakoś nigdy nie udało nam się ich sfotografować.
Tak jak zazwyczaj podróżujemy sami, tak tym razem mieliśmy świetne towarzystwo w postaci Karola Waszkiewicza, pasjonata zdjęć przyrodniczych, którego zdjęcia mamy okazję niejednokrotnie oglądać na FB, oraz na jego własnej stronie internetowej, na którą z wielką przyjemnością już teraz zapraszam Was:
Dojechaliśmy do uroczego, nadmorskiego miasteczka Kilmore Quay troszkę zbyt wcześnie.
Jeszcze nie wiedzieliśmy, że dojdzie do nas jeszcze jedna osoba, która tak samo jak Karol, jest pasjonatem, oraz wspaniałym wykonawcą zdjęć przyrodniczych. 
Mowa tu o Marcinie Kaczmarkiewiczu, właścicielu strony, na którą również serdecznie zapraszam:
Mieliśmy około godziny na wypłynięcie, więc czekaliśmy na nadbrzeżu, patrząc co jakiś czas na odległe by się wydawało dwie wyspy,  Saltee Islands. 
Lewą z nich o nazwie Litlle tylko miniemy, natomiast nasz cel znajduje się na prawo: Great Saltee...
Niestety dzień nie należał do najcieplejszych, dodatkowo nieźle wiało, lecz byliśmy przygotowani i zaopatrzeni w gorącą herbatkę, którą mieliśmy w termosie.
Obserwując naszych Przewodników, widać było, że obaj Panowie nie mogą się doczekać, aż wylądują na wyspie. Natomiast My, wciąż troszkę byliśmy niepewni, czy "upolujemy" Maskonury, gdyż próbowaliśmy je złapać na wyspie Tory oraz na, chyba najsłynniejszej wyspie Skellig Michael.
Michael Skellig - Post No.:52
Wyspa Tory - Post No.6
Czekając na czas naszego wypłynięcia, z uwagą słuchaliśmy opowieści przygód, które przeżyli nasi Przewodnicy. Przykładowo, niejednokrotnie obaj Panowie z samego rana, stosując odpowiednie przykrycie, próbują sfotografować jakiegoś ptaka. Leżą tak godzinami, z przygotowanym aparatem, lecz czasami jest tak, że ktoś podejdzie nad brzeg i nie widząc "polujących" powie lub uczyni wszystko, czego nie zrobiłby przy świadkach.
Zdjęcie Marcina, Facebook.
 Nie ukrywam, że śmieliśmy się serdecznie a czas naszego oczekiwania minął w mgnieniu oka.
W końcu przy pirsie, pojawił się nasz skipper i mogliśmy wejść na mały stateczek, dzięki któremu mogliśmy dostać się na wyspę. Karol uprzedził nas, aby pod żadnym pozorem nie siadać na rufie i choć nie pytaliśmy o przyczynę, zaufaliśmy mu i umiejscowiliśmy się tuż zza kabiną sternika.
Fale, które uderzały w naszą łódź, rozpryskiwały się i część wody uderzała dokładnie w ludzi, którzy siedzieli na tyle naszego stateczku. Wystarczyło tylko 5 minut, a osoby te były całkowicie przemoknięte!.
Płynąc w kierunku wyspy, płynęliśmy przez przez płyciznę, dzięki czemu fale uderzające w naszą łódź, miały dość spore rozmiary i choć tego nie widać na zdjęciu poniżej, miałem chwilę niepewności czy aby nasza łupinka da radę dopłynąć do brzegu
Płynęliśmy właśnie po obszarze, który w czasie pierwszej wojny światowej był ulubionym miejscem zatopień statków przez niemieckie podwodne okręty wojenne.
W czasie drugiej wojny, pomimo neutralności Irlandii, Niemiecka Marynarka Wojenna, ustawiła pomiędzy lądem a wyspami Saltee setki min dennych, na których wyleciało w powietrze parę statków handlowych.
Z upływającym czasem, zdarzało się, że te śmiercionośne produkty wojny, zrywały się z kotwic i niesione falą, uderzały w najbliższą z wysp Saltee...
www.footsteps.com
Skipper wziął tym razem pod uwagę wielkość fal, i zmienił trasę
Po parunastu minutach, niemalże dopłynęliśmy do celu.  Niestety, żadna z opisywanych wysp, nie ma żadnego wybudowanego pirsu aby ułatwić dostęp, lecz najwidoczniej nasz skipper, który nawiasem mówiąc ma wyłączność na przewóz pasażerów, jest na to przygotowany.
Czeka na nas ponton, dzięki któremu dostaniemy się na brzeg.
 Ruszyliśmy na wyspę. 
Ponton jest mały, więc część pasażerów, czekała na naszej łodzi na drugi kurs.
Niestety przejście po kamieniach i glonach w czasie odpływu jest bardziej niebezpieczne niż przesiadka na ponton, my mieliśmy plecaki i aparaty, więc nie mieliśmy żadnego oparcia, a było na prawdę ślisko.
Dotarliśmy na wyspę i maszerujemy za naszymi Panami Przewodnikami, Karolem i Marcinem, którzy znają już Great Saltee Islands, jak własną kieszeń.
Schody ułatwiają wejście na wyspę nie tylko nam, ale również właścicielom wyspy, którzy w sezonie letnim przyjeżdżają tutaj i zamieszkują na niej.
Po pokonaniu schodków, mijamy tablicę witalną, którą zostawił pierwszy właściciel tej wyspy, Michael Neale zwanym inaczej Michael'em Pierwszym.
 Michael jako 10-cio letnie dziecko, w 1920 roku, ślubował swojej matce, że pewnego dnia to on będzie właścicielem obu wysp Saltee.
Swoją obietnicę zrealizował 23-lata później, w 1943 roku, jednak sama uroczysta koronacja odbyła się znacznie później, bo w roku 1956.
Michael Neale Pierwszy
Przechodziliśmy koło ruin dawnego domu, w którym prawdopodobnie kiedyś mieszkał Michael.
Chwilę potem mijaliśmy gąszcz palm, zupełnie do wyspy nie pasujących.
Okazało się że Książę Wysp Saltee, zainicjował wielkie sadzenie drzew na wyspie.
W latach 1945 - 1950 na Great Saltee posadzono około 34.000 drzewek. Niestety zimne wiatry, oraz morska bryza zawierająca sól spowodowała, że ze wszystkich posadzonych drzew, przyjęły się tylko własnie te palmy.
Michael Pierwszy poznał piękną kobietę, o imieniu Anne i ożenił się z nią.
Michael doczekał się pięciu synów i jednej córki. Jedno dziecko, niestety, zmarło tuż po porodzie.
Tuż za palmami, możemy zobaczyć dom, w którym żyją obecni spadkobiercy wyspy.
Ostatnią wolą Księcia Michaela Pierwszego było:
" Wszyscy ludzie, młodzi i starzy, są mile widziani, aby przyjść, zobaczyć i cieszyć się wyspą i pozostawić ją w tym samym stanie..."
Dlatego też następne pokolenia Michaela szanują wolę swojego przodka. Proszą tylko, aby w czasie ich pobytu na wyspie, nie przypływać przed godziną 11.30.
Ci natomiast, co przybyli, niech uszanują właścicieli i wrócą na ląd najpóźniej o 16.30.
Lecz z kąd wiadomo o pobycie właścicieli na wyspie? Na pewno szyper, z którym przybyliśmy poinformuje wycieczkowiczów.
Jednak są tacy, którzy przybywają na wyspę kajakami, więc właściciele w takowych dniach wywieszają flagę, która ma być dowodem obecności Książąt Saltee:
http://www.listofmicronations.com/
Korzystając z nieobecności, podeszliśmy bliżej, aby uwiecznić Rodzinny Herb, który umieszczony został na elewacji domu.
Herb wymyślił sam Michael Pierwszy, tuż przed swoją koronacją. 
Dwie Syreny trzymające wiosło i kotwice, symbolizuje morze. Na dole herbu widzimy ziemię, z rozproszonymi muszlami oraz wodorostami, które symbolizują wyspę Saltee. Nad Herbem z ptakami, widzimy koronę z inicjałami liter MiA, czyli z pierwszymi literami Michaela i Anne.
Z lewej i prawej strony, uwidocznione jest sześć klejnotów, dokładnie tyle, ile wynosiło potomstwo Neale. Pośrodku korony umieszczony został czerwony klejnot, który reprezentuje dziecko, które zmarło zaraz po porodzie.
Znaczenie rodzinnej flagi jest podobne: sześć gwiazdek symbolizuje ilość dzieci, gdzie siódma, umieszczona pośrodku, reprezentuje umarłe dziecko.
Zostawiamy posiadłość Neale'ów i ruszamy jakimś udeptanym przez miłośników ptaków, traktem.
Po pewnym czasie mijamy mur, oczywiście zbudowany z kamieni znalezionych na wyspie.
Mur, za życia Michaela Pierwszego, odgradzał miejsce, które zostało przeznaczone na lądowisko dla prywatnych samolotów, z którego korzystał również właściciel wyspy. To była druga rzecz, którą Michael po własnej koronacji zbudował na wyspie.
www.salteeislands.info
Zanim doszliśmy do pierwszych klifów znajdujących się od wschodniej strony wyspy, minęliśmy jeszcze jeden symbol Michael'a i jego własności. Był to Tron, wyrzeźbiony w kamieniu, który został specjalnie dostarczony na czas koronacji Michael'a. To na tym tronie następni potomkowie byli i będą koronowali przy następnych tego typu uroczystościach...
Na Tronie został wygrawerowany napis, który przypomina słowa Michael'a:
" To Krzesło zostało wzniesione ku pamięci Matki Mojej, której gdy miałem dziesięć lat, przyrzekłem, że pewnego dnia będę właścicielem wyspy i stanę się Pierwszym Księciem z Saltee's.
Odtąd moi spadkobiercy i następcy nazywać się będą Książętami tych wysp, którzy będą siedzieć na tym krześle będąc odzianym w szaty i koronę..."
Tuż obok Tronu, stoi postawiony przez Michaela Obelisk, z własnym wizerunkiem oraz z wygrawerowanymi  z każdej strony słowami pierwszego władcy wyspy:
Z przodu widnieje napis: 
"...Pomnik ten został wzniesiony przez Księcia Michael'a jako symbol dla wszystkich dzieci w woli przypomnienia, że od ciężkiej pracy i wytrwałości, ich marzenia mogą być zrealizowane..."
Z tyłu natomiast wygrawerowany jest napis:
"Żaden człowiek nie jest wolny, kto nie stawia wolności ponad wszystko."
Z lewej strony cokołu:
"Żadne Państwo nie może uzasadnić na ingerencję Boga podanych praw tych wysp"
a z prawej strony:
"Niech moi następcy będą Strażnikami Ochrony tych Wysp, tak samo jak ojciec jest strażnikiem swych dzieci..."
Co ciekawe, obelisk został tak zbudowany, że z lotu ptaka wygląda jak Krzyż Maltański o ośmiu zakończeniach, które symbolizują poniekąd wiarę Michael'a:
- Lojalność, - Pobożność, - Szczerość, - Męstwo, - Chwałę i Cześć, - Pogardę śmierci, -Uczynność wobec ubogich oraz Szacunek dla Kościoła.
Doszliśmy w końcu do klifów. 
Uprzednio martwiliśmy się, czy w taki zimny i wietrzny dzień będziemy mieli szansę na zobaczenie Maskonurów, lecz obaj Panowie uspokoili nas, mówiąc, że znacznie gorzej jest gdy jest słonecznie, gdyż wtedy to właśnie te małe Maskonurki chowają się przed palącym słońcem w swoich norkach.
I stało się w końcu to, o czym marzyła Moja Żona: w końcu sama nie tylko zobaczyła Maskonura, ale dodatkowo zrobiła jeszcze jego zdjęcie. Powiem szczerze, że było mi bardzo ciepło na sercu, gdy widziałem tę radość na Jej twarzy, gdy ujrzała w obiektywie swojego pierwszego modela:
Oczywiście był to tylko początek sesji zdjęciowej, którą musieliśmy odłożyć na później. Ruszyliśmy za Marcinem i Karolem, którzy znając wyspę Saltee, ruszyli ku kolonii ptaków zwanych Głuptakami.
Okazało się, że kolonia ta znajduje się na końcu wyspy, więc czekało nas dość sporo marszu.
Jednakże pomimo przenikliwego wiatru, szliśmy za naszymi Przewodnikami w radosnych humorach.
Szliśmy po kwiecistym dywanie, gdzie królowały niebieskie kwiatki, zwane przez Irlandczyków "Bluebell", Niebieskie dzwonki...
Szliśmy po ziemi, po której w dawnych czasach stąpali Wikingowie, Normanowie oraz średniowieczni Mnichowie. Szliśmy po wyspie, na której kiedyś żyły małe osady rybaków i rolników, oraz po wyspie, która w latach 1500 - 1800 była wykorzystywana jako baza dla Piratów, dzięki temu, że Saltee leżała na trasie statków płynących do Brytanii z odległych zakątków świata.
Dziś to spokojny kawałek ziemi, gdzie tak na prawdę jedynymi właścicielami są ptaki...
Saltee Island przez marynarzy nazwana została "Cmentarzem Tysiąca Statków".
Tę złą sławę zawdzięcza dzięki małym skałom i skałkom, umiejscowionym przy wschodniej stronie wyspy, gdzie większość z nich jest zupełnie niewidoczna. Ile faktycznie statków tam zatonęło, na prawdę nie wiadomo, ale rejestry prowadzone od roku 1643 do 1995 mówią o 78 wrakach!!!

Nikt też nie ma pojęcia, ileż to statków zostało tylko uszkodzonych. Oto jedna z ofiar mgły:
SS Pembroke, który w płynąc w ostatniej chwili dał całą wstecz, lecz pomimo tego, siłą swojego rozpędu statek ten wszedł na Great Saltee Island:
National Library of Ireland
National Library of Ireland
Musieliśmy przyspieszyć, gdyż nasi Przewodnicy znaleźli się daleko od nas.
My troszkę się ociągaliśmy. Chyba sami rozumiecie, dlaczego...
W końcu dotarliśmy praktycznie na sam koniec wyspy, przed nami został do pokonania najwyższy punkt wyspy, lecz już z tej odległości po naszej lewej stronie, widzieliśmy kolonię Nurzyków.
A przed nami, praktycznie na wyciągnięcie ręki, pojawiła się kolonia Głuptaków.
Według obliczeń ornitologów, na tym małym kawałku skały mieści się około 2.000 par przedstawicieli tego gatunku. Muszę stwierdzić, że choć widzieliśmy większą kolonię na Michael Skellig, to jednak nigdy nie byliśmy tak blisko.
Zobaczcie sami jaki hałas oraz jaki ruch w powietrzu, dzięki tym ptakom...
Nieopodal, nieco na uboczu, Moja Żona uchwyciła Kormorana, który jakby przestraszony wraz z dwoma Alkami, obserwował wydarzenia na niewielkiej skale. 
Nasi towarzysze, Karol i Marcin, gdzieś nam zniknęli, lecz najwyraźniej Mojej Drugiej połówce nie przeszkadzało to. Patrzyłem na nią i widziałem, że była w swoim żywiole. Nawet, zbliżyła się do kolonii, moim zdaniem, zbyt blisko, lecz Głuptakom to nie przeszkadzało...
Dorotka uchwyciła w obiektywie, życie Głuptaków na co dzień. 
Sami zobaczcie, efekty:
Było to nasze nowe doświadczenie: obserwacja innego gatunku, jak buduje swoje gniazda, współpracując ze sobą a nawet pozwalając sobie na odrobinę czułości...
Moja Żonka, nawet uwieczniła moment złożenia jajka...
...inne wciąż pracowały nad budową komfortowego swojego M...
Czasami, między ptakami wybuchała dość mocna kłótnia, gdy ktoś zbyt cwany, próbował ukraść materiał budulcowy, innej parze...
 Piękne ptaki, piękne zdjęcia Kochanie...
W końcu musiałem przerwać Żonie fotografowanie. Trzeba było w końcu odnaleźć naszych przewodników, którzy jak się po chwili okazało, znajdowali się nieopodal nas...
Nie przeszkadzaliśmy naszym fantastycznym znajomym w uwiecznianiu natury i zadecydowaliśmy, że sami wrócimy do miejsca, które wskazali nam wcześniej Panowie.
Ruszyliśmy więc w powrotną drogę, aby uwiecznić Maskonury.
Znów przedzieraliśmy się przez dywan kwiatów. Lecz tym razem z małą różnicą: zaświeciło słońce.
Niestety, promienie słoneczne były jeszcze zbyt słabe, aby nas ogrzać lub zmniejszyć odczucie zimnego wiatru, ale zrobiło się nam na pewno znacznie przyjemniej...
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że zgubiliśmy, a raczej nie mogliśmy trafić do zatoczki, w której uprzednio fotografowaliśmy Maskonury. Choć zajrzeliśmy po kolei do każdej z nich, nie mogliśmy na nią trafić, na co ja sam byłem na siebie zły, gdyż pierwszy raz mi się zdarzyło, że straciłem orientację.
Przy okazji, zobaczyliśmy w jednej z zatoczek małą jaskinię, w której ukrywali się wcześniej w 1798 roku, dwóch przywódców Rebelii: John Henry Colcough i Bagenal Harvey.
Wkrótce potem zostali zdradzeni, a miejsce schronienia ukrywających się, zdradziło....mydło!
Obaj przywódcy prali w jaskini swoje ubrania, a spienione mydło wydostało się wraz z wodą na zewnątrz, zdradzając miejsce ukrycia.
Stąpając między zatoczkami, musieliśmy bardzo uważać pod nogi. 
Otóż sama wyspa, usiana jest dziurami jak ser szwajcarski.
To dzięki królikom, o wielkiej populacji a które nie mają tutaj żadnego naturalnego wroga.
W końcu znaleźliśmy zatoczkę w której przebywają Maskonury.
Usiedliśmy na trawie i czekaliśmy. Ten sposób podpowiedzieli nam nasi towarzysze - pasjonaci, tłumacząc, że bezruch jest najlepszą opcją na te małe kolorowe ptaszki. Usiądźcie, powiedzieli, a One same będą podlatywać. Tak też się stało.
Oto wybrane zdjęcia, które zrobiła Moja Żonka:
Nieopodal Alki, zdaje się były w trakcie jakiegoś własnego tańca...
Tuż obok dwa samce Maskonury, toczyły ze sobą walkę o serce wybranki, która ze spokojem obserwowała kawalerów oczekując na wynik starcia...
Przyznacie, że żonka ma oko, prawda?
Jak by nie było, na pewno na wyspie Saltee Island, wśród ptactwa krążyła miłość...
Nawet nie zauważyliśmy, jak wrócił Karol. Gdy my zapatrzeni byliśmy w Maskonury, Karol zrobił nam zdjęcie. Sami zobaczcie jak było zimno....
Maskonury przylatywały i odlatywały. czasami straszyły je Mewy. A my wciąż, pomimo skostniałych z zimna rąk, trzymaliśmy aparaty i "strzelaliśmy" fotki.
Na zdjęciu poniżej, udało się "złapać" aż 11 sztuk...
...a czasami tylko trzy. 
W końcu i My ujrzeliśmy Karola...
...który ponownie nas uwiecznił...
Jeszcze kilka fotek Maskonurów....
W końcu ruszyliśmy w kierunku Karola.
Chwilę potem doszedł do nas Marcin i już we czwórkę obserwowaliśmy Maskonurki.
Potem w ramach małej rywalizacji, próbowaliśmy ustrzelić Maskonury w locie. Zadanie, zdawałoby się łatwe, ale po prawdzie na 100 zdjęć, mogę pochwalić się tylko dwoma.
Niestety czas nam się powoli kończył. Z wielką niechęcią musieliśmy się pakować i odpowiednio wcześniej ruszyć, aby zdążyć na umówioną godzinę ze Skipperem.
Zdążyliśmy na czas. Po odpływie nie było już śladu, więc tym razem wejście na ponton będzie znacznie łatwiejsze...
Co ciekawe, mieliśmy na brzegu nieoczekiwanych gości: przypłynęły do nas foki, które były strasznie ciekawe co my tutaj robimy.
Przywitaliśmy się ze Skipperem i ruszyliśmy w kierunku stałego lądu.
A korzystając z okazji, chcielibyśmy gorąco podziękować za świetną przygodę i niesamowicie fantastyczne towarzystwo Marcinowi....
Marcin na zdjęciu od lewej
...oraz Karolowi, inicjatorowi naszej wycieczki, świetnego kompana i Przewodnika.

Panowie: Dziękujemy!!!!
*********************************************
Lokalizacja:
Wyspa Saltee, Hrabstwo Wexford, Irlandia
Koordynaty GPS:
52°10'20"N   06°35'28"W
Film:
Autor: Derek Geddis
WEBSITE:
MAPA: