piątek, 5 sierpnia 2016

Post No.142: Wicklow, Torfowa Pustynia oraz Jezioro w kształcie Serca...

Każdego roku z wielką niecierpliwością czekam na irlandzkie lato, które trwa tutaj niestety na prawdę krótko. To właśnie wtedy staram się przemierzać Góry Wicklow różnymi wybranymi trasami, aby poznać te jakże piękne, choć nie wysokie  i trochę niebezpieczne irlandzkie góry. Nie czekałem i ruszyłem wcześniej zaplanowaną trasą gdy tylko się ociepliło. Tym razem planowany początek zacząłem od najsłynniejszego skrzyżowania w Wicklow: Sally Gap.
 W tym dniu poprosiłem o pomoc kamrata z pracy. Wyjechaliśmy w góry na dwa auta, gdzie jedno z nich, moje, zostawiliśmy w punkcie do którego miałem już dotrzeć sam. Na skrzyżowaniu Sally Gap pożegnałem kolegę i ruszyłem w teren, od razu wchodząc na pobliski szczyt.
Oczywiście zanim do niego dotarłem, musiałem stoczyć wewnętrzną walkę z samym sobą. Organizm, zupełnie nie przygotowany do takiego wysiłku, buntował się dając mi znać bardzo szybkim tętnem i aby je uspokoić, musiałem co chwila się zatrzymywać.
Z własnego doświadczenia wiem, że taki stan organizmu trwa do 45 minut, a potem wszystko wraca do normy, musiałem po prostu to przeczekać. Była to też doskonała okazja do zobaczenia skrzyżowania Sally Gap z innej perspektywy: trafiłem akurat na moment, gdy na drodze R115 wymieniano nawierzchnię:
Po dwudziestu minutach wspinania się, byłem troszkę zaskoczony warunkami, które panowały w dniu dzisiejszym w górach Wicklow. Pomimo słońca, które nieprzerwanie świeciło w Irlandii już od kilku dni, tutejszy wiatr był wciąż przeraźliwie zimny. Zimny na tyle, że musiałem nałożyć na siebie kurtkę ortalionową, która skutecznie ochroniła mnie przed zmarznięciem. Gdyby nie ona, dość szybko musiałbym przerwać swoją wycieczkę.  
Znalazłem się w końcu  na niewielkim szczycie Carrigrove. Nieduże torfowe kopce, przeplatane roślinnością i nagimi skałami od razu przypomniały mi moje wcześniejsze wycieczki w ten surowy, lecz jakże piękny krajobraz...
Kilka kroków dalej wyłonił mi się krajobraz, którego nie sposób nie pokochać:
Te torfowe kopczyki, które widać na zdjęciu powyżej, nie są takie małe, jak się z początku wydaje. Zazwyczaj są znacznie większe, gdy tylko się do nich człowiek zbliży. Tak było i w moim przypadku: wszedłem do wewnątrz torfowego wąwozu, gdyż było mi łatwiej tędy maszerować. Na jednym z kopczyków, położyłem swój plecak, aby uwidocznić jego wielkość:
 Czekało mnie następne podejście na szczyt Gravale, wynoszący 718 metrów nad poziomem morza.
Niestety miałem przed sobą ciężką przeprawę po bardzo nierównym terenie, grożącym w każdym momencie kontuzją...
W pewnym momencie skorzystałem z ukształtowania terenu i szedłem wzdłuż wąskiego przesmyku, który prawdopodobnie uformował się w wyniku padającego deszczu. To własnie tędy woda utorowała sobie drogę, płynąc w dół zbocza.
Z niejakim zadowoleniem zauważyłem ślady świadczące o tym, że od czasu do czasu, również inni ludzie chodzą tym niewidocznym traktem, przemierzając Wicklow od szczytu do szczytu...
W dalszym ciągu podążałem ku szczytowi Granvale, tym samym, "torfowym korytarzem". 
Niestety w czasie mojego marszu zauważyłem negatywne ślady obecności człowieka. Gdy tylko butelka w której znajdowała się woda - bardzo potrzebna w czasie marszu po górach -  przestała być użyteczna, znalazła swoje miejsce na zboczach Gór Wicklow na następne 800 lat. Tyle trwa rozpad tworzywa sztucznego w naturalnych warunkach. Czy naprawdę pusta, plastikowa butelka waży aż tak dużo, żeby nie można jej było donieść do domu?
W międzyczasie obserwowałem formy i kształty, które w tym miejscu namiętnie rzeźbi Natura. Niektóre są niesamowite, a niektóre z nich, przypominają jakieś kosmate stworzonka...
W końcu, po ciężkim marszu dotarłem na szczyt Granvale. Jak zwykle, na każdym z tutejszych szczytów znajdują się kamienne kopczyki, budowane latami przez ludzi, którzy podobnie jak ja dzisiaj, maszerują przez pustkowia Gór Wicklow. Jeden kamyczek, to zazwyczaj wizytówka jednej z osób, które zdobyły szczyt.
Stojąc tak przy tym kopczyku, rozglądałem się dookoła i ujrzałem przepiękną panoramę wzgórza o bardzo trudnej nazwie do wymówienia: Mullaghcleevaun, o wysokości wynoszącej 849 metrów nad poziomem morza.  Lecz ludzki wzrok potrafi zmylić i to, co wydaje się bliskie, w rzeczywistości takie nie było. Wg mapy, do szczytu tej przepięknej góry miałem ok 5 kilometrów, i to w linii prostej...
Schodząc ze zbocza, znalazłem się w wyjątkowym miejscu, gdzie leżało mnóstwo wielkich głazów o przeróżnych kształtach, naniesionych przez przesuwające się lodowce, miliony lat temu. Przy jednym z nich zrobiłem sobie selfie...:-)
Zacząłem schodzić ze wzgórza trzymając się miejsc, w których natura odkryła torf.
Dzięki takim korytarzom poruszałem się znacznie szybciej i łatwiej, tym bardziej że do przejścia miałem jeszcze wiele kilometrów.
Raptem ujrzałem parę saren, która wyskoczyła mi nie wiadomo skąd. Choć kolor sierści tych zwierząt po sezonie zimowym znacznie się zmienił, nie dostrzegłem ich w ogóle. Albo leżały sobie w jakimś dołku, albo ja sam zbyt wiele uwagi poświęcałem przewidując swoje następne kroki...
Podpatrując uciekające zwierzęta, popełniłem błąd. W takim terenie powinienem się zatrzymać a tak wpadłem w niewielką i prawie niewidoczną dziurę i sam się zdziwiłem, że nie złamałem nogi. Kilka dni po wyprawie, wciąż miałem kostkę owiniętą w elastyczny bandaż.
Chwilę potem uświadomiłem sobie, że popełniłem w sumie dwa błędy: idąc za sarnami, nieświadomie zboczyłem z trasy. Zamiast trzymać się lewej strony i piąć się po szczytach wzniesienia, poszedłem na sam dół zbocza. Tylko po to, aby za chwilę wchodzić strasznie stromym stokiem, który kosztował mnie sporo sił. Totalnie głupie... Oj dostało mi się...
Gdy w końcu wszedłem na szczyt, okazało się że jestem na Duff Hill, wynoszący 720 metrów. Ponownie ujrzałem stos kamieni ułożonych przez wspinaczy, na który dołożyłem i swój, troszkę różniący się od pozostałych. Dlaczego mój kamyk się różnił nie tylko kolorem, ale również formą?
Otóż tutejsza tradycja mówi, że zdobywający górę powinien wnieść na szczyt kamień który wcześniej leżał sobie w dolinie. Nie wiem gdzie to wyczytałem, ale kurdę naniosłem tych kamyków trochę, za każdym razem ciesząc się, że jest mi lżej w plecaku....
Przede mną na horyzoncie, znajdowały się dwa bliźniacze szczyty: Mullaghcleevaun i Mullaghcleevaun East. Ten East jest mniejszy o 7 metrów od wyższego braciszka. Zanim podjąłem marsz, postanowiłem tutaj troszkę odpocząć i usiadłem koło jednego z wielkich głazów. Napiłem się wody i podjadłem owoce, rozglądając się dookoła. Choć zdecydowanie jest tutaj pięknie, nie wyobrażam sobie jakie warunki panują tutaj zimą...
Nagle za plecami usłyszałem głosy. Początkowo nie byłem pewny, ale okazało się, że za mną maszerowała dwójka Irlandczyków, którzy weszli na szlak w zupełnie innym lecz nie tak odległym miejscu. To właśnie charakterystyka tutejszych szlaków: można na nie w każdej chwili wejść, jak i zejść...
Cieszyłem się, że tych dwoje ludzi weszło na tę samą trasę, gdyż dzięki Nim, mogę Wam pokazać prawdziwy obraz Gór Wicklow, przez który za chwilę będę musiał sam przejść, aby zdobyć szczyt. Torfowe jary są na prawdę spore i głębokie: co chwila dwójka Irlandczyków chowa się w nich, maszerując w tym trudnym terenie...
W końcu ruszam i ja. Niestety muszę dojść do swojego samochodu w określonym czasie, gdyż trzeba jeszcze żonkę z pracy odebrać. W zasadzie od tej chwili, moja przygoda z Górami Wicklow nabiera barw. Nie sądziłem że poznam tak różnorodne widoki, choć już po chwili maszerowałem lekko wyschniętym torfowym korytem. Gdybym pojawił się w tym miejscu kilka dni wcześniej, nie miał bym szans przejść tędy suchą stopą...
Maszerując w takowym jarze, starałem się iść jak najlepszym traktem, lecz sam niewiele mogłem zobaczyć idąc pod górę. Dlatego też raz szedłem przez białe głazy, raz poprzez zieleń traw, które porastają zbocze a czasami poprzez wyschnięte torfowiska...
Przyszło mi maszerować wielkimi torfowymi kanionami, dzięki którym moja trasa się bardzo urozmaiciła. Musiałem Wam pokazać wielkość i przyłożyłem do jednego zbocza mój plecak, aby uświadomić Wam ten ogrom. Prawda, że imponujące?
 Chwilę potem wszedłem na wielkie torfowe połacie, przez które w czasie deszczowych dni ciężko przejść. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się aż tak wielkich torfowych pól...
W końcu ten wielki obszar miałem za sobą....
...a tak moja trasa wyglądała w rzeczywistości, dzięki aplikacji ViewRanger:
Postanowiłem ominąć drugi, wyższy szczyt Mullaghcleevaun i ruszyłem z jego lewej strony lekko w dół zbocza.
Chciałem troszkę odpocząć i nabrać sił, gdyż według mapy przeszedłem dopiero połowę swojej trasy. Usiadłem w takim miejscu abym miał doskonałą panoramę Gór Wicklow.
Siedziałem tak około 10 minut, próbując przy okazji wybrać najlepszą drogę do przejścia. Niestety patrząc na horyzont wiedziałem już, że najbliższe kilometry nie będą należeć do najłatwiejszych. Ponownie czekało mnie zdobywanie torfowych pól, których z jakiś przyczyn było w tej części Gór Wicklow naprawdę wiele...
Ruszyłem skręcając na prawo, aby ominąć niżej położoną dolinę, przez którą niejednokrotnie przejeżdżaliśmy autem jadąc drogą R115 w kierunku Glendalough.
W tym miejscy natrafiłem na strumień który w dniu dzisiejszym wyglądał na bardzo mały, a który według mapy, w dzień deszczowy zamieniał się w spływającą kaskadę...
Niejakim zaskoczeniem był dla mnie fakt, że w tak odległym miejscu, oddalonym sporo kilometrów  od każdej z możliwych dróg, komuś kiedyś chciało się budować tutaj płot.
Po kilkunastu minutach marszu  ukazał się przede mną faktyczny obraz Gór Wicklow, które musiałem pokonać. Z jednej strony budziło to we mnie jakąś fascynację a z drugiej strony wiedziałem, że łatwe to nie będzie.
Przyszło mi zmagać się nie tylko z torfem, po którym chodziło się dość miękko, ale z wielkimi i gęsto rozsianymi kanoniami. To właśnie nimi spływała woda w niższe partię doliny, którą ominąłem. Ów kaniony były na tyle długie i głębokie oraz na tyle gęsto rozsiane, że dzięki nim moja prędkość znacznie zmalała. Niejako zostałem zmuszony do skakania, przeskakiwania, podskakiwania oraz wspinania się, nie widząc ani nie mając możliwości obrania prawidłowej trasy. Ja po prostu nic nie widziałem...Oczywiście pośrodku jednego z takich Kanionów umieściłem plecak, abyście sami mogli zobaczyć głębokość Torfowego Kanionu...
Oto zrzut z ViewRanger trasy, którą przebyłem. Zielonymi strzałkami zaznaczyłem torfowe kaniony. Kolor czerwony to moja trasa. Czas, wysokość oraz ilość pokonanych kilometrów zaznaczone zostały w "chmurze". Jak widać poniżej, na tak małym odcinku, kanionów było sporo...
  Prawda jest taka że oprócz Torfowych Kanionów, maszerowałem właśnie przez Torfową Pustynię. Choć już kilkakrotnie maszerowałem w Górach Wicklow i w różnych jego częściach, to jednak nigdzie indziej nie trafiłem na taką torfową przestrzeń. Coś niesamowitego....
Jednak najgorsze były latające drobinki torfu, które odrywał od podłoża wiatr.
 Maszerowanie z przymkniętymi powiekami nie należało do najlepszej opcji marszu...
Jednak wybierając taką drogę cieszyłem się, że ominąłem wyższy szczyt Mullaghcleevaun. Gdybym wcześniej nie zboczył, musiałbym maszerować przez Torfową Pustynię znacznie dłużej. Kolorem żółtym zaznaczyłem prawdopodobną trasę, kolor czerwony trasę prawdziwą...
...i tak szedłem i szedłem. Torf sypał mi się w oczy a nogi już bolały od ciągłego skakania. Na szczęście, jeszcze w oddali, widziałem ostatni z moich szczytów, który musiałem zdobyć. Ten szczyt to Tonelagee o wysokości 817 metrów.
W końcu po długim marszu przez wyschnięte w dniu dzisiejszym torfy, powoli krajobraz się zmieniał. Z jednej strony cieszyłem się, że przeszedłem Torfową Pustynię suchą nogą, z drugiej miałem jej dość, gdyż zdecydowanie wolę chodzić po trawie.
Nie ukrywam,że zarys ścieżki  widoczny na stoku góry Tonelagee ucieszył mnie. W tej mojej dzisiejszej wyprawie była to pierwsza ścieżka, którą zobaczyłem a która była świadectwem zbliżania się do cywilizacji. Jakoś tak samoistnie przyspieszyłem tempo marszu, krocząc coraz to po innym podłożu...
No cóż... Była to przedwczesna radość. Teren się zmienił, a ja niestety, chcąc nie chcąc, znacznie zwolniłem.
W końcu trafiłem na ścieżkę i rozpocząłem wspinanie się na ostatni w dniu dzisiejszym, szczyt...
Gdzieś tak w połowie podejścia zatrzymałem się, nie tylko po to aby odpocząć, ale również dlatego, żeby obejrzeć się za siebie i podziwiać Góry Wicklow. Nie ukrywam, bardzo się cieszyłem, ze udało mi się taką trasę przejść.
W trakcie mojego wspinania na szczyt Tonelagee, z mojej lewej strony i nieco w dole wyłoniło się jezioro Ouler. Wyjątkowość jeziora polega na tym, że bardzo przypomina odwrócone serce...
Jednak to nie mnie, lecz Hubertowi Brzozowskiemu, udało się uwiecznić prawdziwy kształt jeziora. Hubert przesłał nam swoje zdjęcie na łamach naszej strony FB i nie ukrywam, że foty zazdroszczę. Dzięki Hubert, na prawdę Super Fota!!!
Fot. Hubert Brzozowski
Niemalże na samym szczycie, czekała na mnie druga niespodzianka: otóż właśnie tutaj został ustawiony specjalny głaz, który kształtem i formą przypominał stare, celtyckie pomniki nagrobne. Choć przeszukiwałem internet w celu uzyskania informacji kto i dlaczego ten głaz ustawił, nie znalazłem na ten temat nic.
Jest to o tyle ciekawe, że po jego drugiej stronie, został wyryty krzyż. Efekt jest niesamowity...
Kontynuowałem swój marsz ku punktowi triangulacyjnemu, który zobaczyłem już na samym szczycie. Za nim, w tle majaczył Wielki Basen, zbudowany na szczycie Turlough Hill, a który należy do tutejszej elektrowni ESB. Tę ciekawostkę opisałem w poście numer 30, na który Was zapraszam.
  
Tam w dole, koło elektrowni na miejscowym parkingu, stoi moje auto, które od paru godzin czeka na swojego właściciela.
Stojąc tak na szczycie, po mojej lewej daleko w oddali widzę drogę R756 prowadzącą do Glendalough...
... a po prawej, zbocza gór Wicklow...
...a niżej, droga R756, po której codziennie przejeżdża masa samochodów.
Nie będę opisywał jak schodziłem z ostatniego szczytu. Szedłem na wprost i już po kilkudziesięciu minutach czułem ból łydek oraz palców w butach. Jednak po jakimś czasie udało mi się zejść i byłem naprawdę zadowolony. Minęło mnie dwóch starszych panów, którzy najwidoczniej również zaczęli swoją wycieczkę.
Cała trasa wynosiła 15 kilometrów, którą przeszedłem w chyba dobrym czasie: 5,5 godziny. Tradycyjnie Góry Wicklow zaskoczyły mnie widokami oraz swoją surowością. Pomimo czerwcowych goracych dni, Wicklow przywitało mnie bardzo zimnym wiatrem, na tyle intensywnym, że odrywało drobinki torfu, które nieprzerwanie wpadały mi do oczu. Dodatkowo trasa ta, niezwykle ciężka technicznie, nie ułatwiała mi marszu. 
A jednak jeszcze tutaj wrócę... :-)
*********************************************
Artykuły powiązane - Kliknij w Obrazek
Post No.30 - Wielki Basen
Post No.27 - Safari w Górach Wicklow
Post No.9 - Szczytami Gór - Szlak Niebieski
Post No.130 - Sugar Loaf
Post No.117 - Jak "Dolinę Wikingów" zwiedziłem
Post No.87 - Szlakiem 9-ciu szczytów
MAPA:
*********************************************

2 komentarze:

  1. Dzięki za natchnienie do dzisiejszej wycieczki.Co prawda z DROHEDY pojechałem aby obejrzeć Wodospad Powerscour ale od wodospadu skręciłem w lewo i przejechałem szczyty drogą R 115.Po 11 latach podziwiałem torfowiska w Górach Wicklow. PODZIWIAM ZA DETERMINACJE POŁĄCZONĄ Z PASJĄ.Zenek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Zenku. Bardzo się cieszę, że post się spodobał. No i oczywiście bardzo dziękuję za ciepłe słowa. Mamy nadzieję, że będziesz nas regularnie odwiedzał... Pozdrawiamy ciepluteńko

      Usuń