niedziela, 14 sierpnia 2016

Post No.143: Ukryta wieża w Cong i nie tylko...


Strasznie się zdziwiłem, gdy na mapie Irlandii ujrzałem miasteczko o wdzięcznej nazwie "Cong", którego nazwa bardziej kojarzyła mi się z jakimś miastem lub rzeką położoną w Afryce, niż z miejscem w Irlandii. A jednak... Leżące na pograniczu dwóch hrabstw Mayo i Galway, pomiędzy dwoma wielkimi jeziorami Lough Mask i Lough Corrib, przyciąga w tej chwili turystów tak samo, jak kiedyś przyciągało mnichów. 
Zdarzyło nam się kiedyś akurat tędy przejeżdżać a widząc w pobliżu parking, zdecydowaliśmy się tutaj na chwilę zatrzymać. Zostawiwszy auto, ruszyliśmy do Centrum. Już po kilkunastu krokach spodobała nam się atmosfera tego miejsca i postanowiliśmy się troszkę rozejrzeć.
W małym budyneczku, bardziej przypominającym stary kościółek, znajduje się Visitor Centre. Weszliśmy do środka i ujrzeliśmy wiele zdjęć tutejszych atrakcji, które mogliśmy zobaczyć. Ale tak na prawdę jedno z nich nas zaintrygowało na tyle, że musieliśmy o nie zapytać. W odpowiedzi otrzymaliśmy mapkę i znacznie dokładniejsze do niego namiary.
Ruiny w Cong, przez które musimy niejako przejść, są bardzo stare.
Założyciel Opactwa, Święty Fechin, pierwszy klasztor zbudował tutaj o trzysta lat wcześniej niż rok, w którym odbył się Chrzest Polski.
 Natomiast tysiąc trzysta lat później, jako jedni z wielu, przekraczamy Bramę Opactwa Cong i widzimy, że pomimo upływu tylu lat, wciąż widoczne są ornamenty wykute lub bardziej, wyrzeźbione w kamieniu...
Ciężko nam, laikom ocenić wspaniałość i wielkość tego Opactwa, lecz patrząc w historię tego miejsca, już w roku 1010 ustanowiono tutaj Biskupstwo. 
W latach swojej świetności, w Opactwie Cong schronienie mogli znaleźć ludzie biedni i głodujący a ponadto działał tutaj szpital...
 ...a także szkoła, w której kształciło się około 3.000 uczniów. Aby przybliżyć wielkość tychże, to około 100-u klas w szkole podstawowej w czasach dzisiejszych!!!
Niestety, po latach swej świetności zostały dziś tylko ruiny, które w żaden sposób nie oddają nam tamtych doskonałych, dla Opactwa chwil. 
Wychodzimy na dawny dziedziniec. To tutaj uczniowie wraz ze swoimi nauczycielami, maszerowali wzdłuż kolumn i filarów, rozmawiając, omawiając i rozwiązując ówczesne problemy.
Opuściliśmy teren Opactwa i ruszyliśmy w kierunku przepływającej nieopodal rzeczki.
Po drodze minęliśmy wielkie Tuje...
Idąc ku rzece, podziwialiśmy tutejszą roślinność...
Chwilę potem dotarliśmy nad rzeczkę, sumiennie podążając wg wskazań na mapie, naniesionych przez przemiłą Panią pracującą w Visitor Centre. Miejsce jest fantastyczne i przepiękne zarazem.
Po kilkudziesięciu metrach, jeszcze trochę w oddali, wyłonił nam się most o kilkunastu kamiennych przęsłach, zakończony kamienną, łukową bramą, przez którą za chwilę mamy nadzieję przejść.
Całość prezentowała się magicznie: wszędzie dookoła żywa zieleń oraz szum przepływającej pod mostem wody....
 Gdy weszliśmy już na mostek, po przejściu kilku kroków, po lewej stronie wyłoniły nam się jakieś ruiny, zbudowane na rzece. To dość niespotykana budowla w Irlandii, więc postanowiliśmy obejrzeć ją dokładniej, gdy będziemy wracali.
Przechodząc na drugi brzeg, z niejaką zazdrością patrzyłem na czystość wody...
Założyciel Opactwa doskonale orientował się w tutejszym terenie i świetnie to wykorzystał, budując Klasztor na wyspie, którą właśnie opuszczaliśmy. Rzeka, którą pokonaliśmy przepływa dookoła dzisiejszych ruin, miasteczka i Visitor Centre. Najlepiej widać to na zdjęciach "z lotu ptaka"...
Po drugiej stronie tej niewielkiej rzeczki, znaleźliśmy się w dość gęstym lesie, o strasznie wysokich drzewach. 
Dalszy nasz marsz przebiegał wzdłuż ubitej, żwirowej dogi, która prowadziła niemalże aż do zdezelowanej i nie działającej metalowej bramki.
Za bramką, na rozwidleniu ścieżek, musieliśmy skręcić w prawo i kontynuować nasz marsz...
Skierowaliśmy swoje kroki ku tajemniczemu miejscu, zwanym tutaj "Teach Aille". Na miejscu okazało się, że jest to nic innego jak skalna wnęka, w której Mnisi z Cong przetrzymywali żywność. Coś jak taka pierwsza lodówka..
 
Na prawo od tej lodówki, znajdują się takie "leśne stopnie", które gdzieś prowadziły, a ja nie wiedziałem gdzie. Musieliśmy to sprawdzić...
Niestety, ścieżka ta prowadzi z powrotem do Cong Abbey, tyle że takim większym półkolem.
Ruszyliśmy więc z powrotem na główny trakt i maszerowaliśmy nim przez następne 10 minut do czasu, gdy zza drzew zaczęło się nam coś wyłaniać...
W końcu odnaleźliśmy ukrytą wśród drzew, kamienną wieżę - cel naszej wyprawy.
Po prawej stronie od wejścia stał dziecięcy wózek, dowód, że ktoś obecnie przebywa w wieży.
Podstawa wieży miała półokrągłe wykończenie.
Stojąc tak przy niej, zadarliśmy głowę do góry i zaczęliśmy się przyglądać bardziej szczegółowo. Największe i najszersze z okien, zostały zamontowane na samej górze wieży...
Pod oknem, wyrzeźbiona w kamieniu została jakaś głowa, ale niestety ciężko dziś rozpoznać czy artysta wykonał podobiznę człowieka czy też zwierzęcia...
Na jednym z rogów wieży, zbudowana została okrągła wieża przypominająca, patrząc od dołu, gniazdo pszczół. Prawdopodobnie był to tylko motyw ozdobniczy.
Nigdy jeszcze nie mieliśmy okazji zwiedzić takiej wieży od środka.
Skoro drzwi były otwarte i każdy mógł wejść, nie zastanawiałem się długo i przekroczyłem próg. Od razu musiałem przystanąć, gdyż potrzebowałem małej chwili aby oczy dostosowały się do panującego półmroku.
Ułożenie stopni jest takie samo, jak we wszystkich wieżach budowanych w średniowieczu: wchodzi się dookoła. W tamtych czasach, takie rozwiązanie ułatwiało obrońcom używanie miecza i odpychanie napastników. Ja miecza przy sobie nie miałem, więc dziarsko kontynuowałem wchodzenie a zatrzymywałem się tylko na półpiętrach.
To właśnie na nich istniały okienka przez które starałem się coś zobaczyć. Niestety były one tak małe, że jedyne co widziałem, to tylko drzewa.
Gdzieś tam w połowie mojego wchodzenia usłyszałem, że ktoś schodzi z górnych pięter, więc zatrzymałem się we wnęce okiennej i poczekałem, aż turyści przejdą...
W końcu znalazłem się tuż przy wyjściu....
...i po pokonaniu kilku stopni, znalazłem się na samym szczycie 20-sto metrowej wieży. Dookoła zamontowana została siatka ochronna, gdyż istniejące tutaj blanki, są małe i niskie, grożąc zwiedzającym wypadnięcie z wieży.
Rozglądając się, oczekiwałem jakiś panoramicznych i fantastycznych widoków.
Niestety, wszędzie dookoła były tylko drzewa. W sumie i tak było to fajne...
Fot: Profil Cong, na FB
Na okrągłej wieżyczce, zauważyłam wkomponowany w mur herb, który służy dzisiaj jako wizytówka. Więżę te zbudował Benjamin Lee Guinness, trzeci syn i spadkobierca fortuny po ojcu Arturze, mający już spory majątek i możliwości finansowe: w roku 1855 był najbogatszym człowiekiem w Irlandii.
Benjamin nie był zwykłym człowiekiem. Przede wszystkim był filantropem i za fundusze, które pozyskiwał ze sprzedaży piwa, odrestaurowywał obiekty historyczne w Irlandii. Zdaje się, że oprócz działań w Dublinie, w jakiś sposób zauważył małe miasteczko Cong. Zaczął odrestaurowywać stare Opactwo, kupił leżący obok zamek Ashford oraz zbudował tutaj właśnie tę oto wieże.
 Wyciągnąłem ręce jak najdalej poza siatkę chcąc wykonać zdjęcie, które uwieczniło by moją drugą połówkę stojącą na dole. Przypadkiem się mi to udało... :-)
Otaczający Wieżę Guinness'a las to prawdopodobnie zasługa potomka Benjamina, Lorda Ardilauna, który oprócz odziedziczonego bogactwa był zapalonym ogrodnikiem. To właśnie on nadzorował sadzenie ogromnych lasów a efekt, który możemy oglądać dzisiaj, to jego zasługa...
Co ciekawe, przyglądając się wieży zauważyliśmy, że została ona oczyszczona z rosnących tutaj niezwykle szybko jakiś pnączy, które w Irlandii potrafią oplatać dosłownie wszystko. Ciekawe, jak by wyglądała Wieża Guinness'a, gdyby zostawić ją sobie ot, tak na kilkanaście lat...
W Cong jest jeszcze jedna ciekawostka związana z Benjaminem Guinness'em.
Otóż marzeniem tego filantropa było połączenie dwóch największych jezior Lough Coirib oraz Lough Mask jednym kanałem, umożliwiającym żeglugę parowcom z Galway ku wewnątrz kraju.
Pomimo różnic poziomów pomiędzy jeziorami, wymagających budowania specjalnych śluz, pomysł wydawał się strzałem w dziesiątkę tym bardziej, że budowę rozpoczęto w trakcje trwania Wielkiego Głodu. Dzieło zostało praktycznie w całości ukończone, lecz w pewnym momencie prace przerwano.
Powodem był rozkwit transportu kolejowego, którego sieć zaczęła dosyć szczelnie oplatać cały kraj. Dodatkowo okazało się, że przy samym Cong kanał ten miał podłoże wapienne i woda, w okresach wiosennych, uciekała do wszechobecnych tutaj wód gruntowych i jaskiń. Wyglądało na to, że wiosną nie utrzymano by tutaj wymaganego poziomu wody, umożliwiającego transport rzeczny.
Fot.: Efram - McBeth
W tamtych czasach, to była jedna z niewielu porażek inżynierskich.
Obecnie kanał otrzymał nazwę Suchego Kanału i można nim się nawet przejść.
Oto wygląd Suchego Kanału z lotu ptaka:
W związku z tym, że nasz czas powoli się kończył, musieliśmy się zbierać. Po szybkim przemarszu przez las, dotarliśmy nad znaną już nam rzeczkę. Chwilę potem skierowaliśmy się do ruin budynku, który został zbudowany na kamiennych platformach, pod którym przepływała sobie rzeczka.
Z tabliczki informacyjnej dowiedzieliśmy się, że są to ruiny dawnego domku rybackiego, stworzonego przez Mnichów mieszkających w Opactwie, nieopodal. Weszliśmy na belki umożliwiające się dostanie do ruin i po chwili oglądaliśmy Domek Rybacki od środka.
Ta niewielka chałupka urządzona była bardzo skromnie. Nie było tutaj miejsca na łóżko, ale prawdopodobnie był stół oraz krzesła. Najważniejszymi w tym domku były: kominek oraz dziura w podłodze, przez którą zwieszano do wody sieć, w którą wpadały ryby przepływające pod kamiennym domkiem, tym samym niejednokrotnie zapewniając mnichom kolację...
 Chcieliśmy sobie dokładniej obejrzeć domek, ale prawdopodobnie podjechał autokar z turystami na pokładzie, więc daliśmy sobie spokój.
Warto wspomnieć o małym miasteczku Cong jeszcze z innego powodu.
Były tutaj kręcone sceny do filmu pt."Quiet Man", w którym udział wzięli John Wayne oraz Maureen O'Hara. Film oprócz licznych nagród, zdobył aż dwa Oskary a tutejsi mieszkańcy do dnia dzisiejszego są z tego powodu bardzo dumni.
Malutkie Cong, swą atrakcyjnością nie ustępuje innym, znacznie większym miastom.
 Choć dzisiaj zwiedziliśmy najważniejsze atrakcje w tempie expresowym, musimy tutaj jeszcze wrócić na spokojniejsze zwiedzanie, gdyż miejsce te jest na prawdę wyjątkowe.

*********************************************
Lokalizacja:
Cong, hrabstwo Mayo, Irlandia
Koordynaty GPS:
53°32'28.83"N    09°017'5.01"W
Plan sytuacyjny:
MAPA:
*********************************************
Izabela Janik przesłała nam sporo zdjęć ze swoich wakacji, które spędziła wraz z mężem, jeżdżąc po Irlandii. Chciałem pokazać je wszystkie, ale stwierdziliśmy, że będziemy je pokazywać starając się dobierać je tematycznie. Więc na dobry początek, oto kilka z nich: ruiny zamku Ballycarberry Castle:
Fot. Izabela Janik
Fot. Izabela Janik
Fot. Izabela Janik
Fot. Izabela Janik

Cieszymy się Izabela, że wakacje się udały i dziękujemy za wszystkie fotki. Pozdrawiamy serdecznie!!!

4 komentarze:

  1. no super miejsce , chciało by sie tam pojechac ale wszystko daleko min potrzeba wiecej niz jeden dzien no ale kiedys sie wybiore pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam Hubercie. Słowo "daleko" do Ciebie nie pasuje.... :-) Pozdrawiam i dzięki, że tu zajrzałeś :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakkolwiek ostatnio rzadko komentuję, no bo trudno ciągle powtarzać, że piękne i bardzo mi się podoba, ale wszystkie nowe wpisy nadal czytam z ogromnym zainteresowaniem. To miejsce zrobiło na mnie niesamowite wrażenie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Wojtku. Masz rację. Nie można wciąż pisać ach i ech :-). Nie przejmuj się. Ja wiem, że Jesteś, czytasz i sercem znajdujesz się w Irlandii. Pozdrawiamy Cię Z Dorotą bardzo serdecznie!!!!

      Usuń