niedziela, 1 czerwca 2014

Post No.76: Niespodzianka na Szlaku Czerwonym

W zeszłym roku opisywałem Szlak Niebieski, który zaczyna się tuż koło Opactwa Glandelough a który prowadzi wierzchołkami Gór Wicklow. 
W tym roku, gdy pogoda znacznie się poprawiła, postanowiłem przejść się Szlakiem Czerwonym, którego jeszcze  nie przeszedłem, a który ze wszystkich szlaków zaczynających się z Upper Lake, jest najdłuższy, gdyż wynosi on aż 11 kilometrów i prowadzi wzdłuż wzniesień Gór Wicklow.
Na szlak zaprosiłem również swojego kamrata z pracy, Mariusza, który moje zaproszenie ochoczo przyjął.
Gdy przybyliśmy nad Jezioro Upper Lake, od razu weszliśmy na szlak.
Maszerując raźno, podziwialiśmy wokół nas budzącą się do życia przyrodę.
Trafiliśmy chyba na najlepszy moment, gdy rozkwitające listki na drzewach są tak świeżo zielone...
Część, przez którą właśnie maszerowaliśmy, łączyła się ze Szlakiem Pomarańczowym, przez dobre kilkaset metrów...
To jeden z lepszych punktów panoramicznych szlaku. Z lewej wznoszą się sosny które rosnąc na zboczu, są dla turystów niedostępne. Gęste krzaki jagód i wrzosów uniemożliwiają jakąkolwiek próbę wejścia na zbocze. 
Z prawej natomiast, widoczna jest dolina Glandelough i jej zachodnie wzgórza.
Po pewnym czasie doszliśmy do rozwidlenia szlaków. 
Ten nasz, Czerwony, skręcał o 360 stopni a Pomarańczowy dalej prowadził prosto.
To właśnie tutaj, na tym zakręcie, mieliśmy najlepszy widok na Jezioro Upper Lake. 
Teren, jak na razie nie był technicznie zbyt trudny, ale wciąż mieliśmy pod górkę.
Kąt nachylenia nie był wielki, ale dawał się we znaki...
W czasie marszu rozglądaliśmy się ciekawie dookoła.
Wiosna, po bardzo wietrznych i zimnych miesiącach budziła się do życia, co nas bardzo cieszyło. Bure i szare kolory powoli znikały a pojawiały się inne, znacznie żywsze...
Znaleźliśmy nawet małe, torfowe bagienko. Tutaj w Górach Wicklow, zawsze trzeba pamiętać o tym, że podłożem jest torf, wiec niektóre z nich potrafią być bardzo niebezpieczne.
Wciąż zdarzają się przypadki, że takie małe bagienne oczka wciągają, jak ruchome piaski, nieostrożne zwierzęta...
To chyba najlepszy dowód, aby zobaczyć co się kryje pod korzeniami traw i krzewów tutejszej roślinności: pod warstwą trawy znajdziemy tutaj tylko torf...
Tabliczka w kopana tuż przy drodze informowała nas o tym, że weszliśmy na teren Parku Narodowego.
W samym lesie, pomimo licznych zakrętów oraz innych ścieżek, nie mamy możliwości aby się zgubić, gdyż co kilkadziesiąt metrów odpowiednie kierunkowskazy pilnują, aby turyści nie pobłądzili na tak wielkim leśnym obszarze.
Wydawało nam się, że przed nami jeszcze wiele do zobaczenia i choć droga wciąż pięła się pod górkę, zanadto nie przejmowaliśmy się tym. Widoki przed nami zachęcały nas do wysiłku i krok za krokiem szliśmy tylko do przodu.
Niestety, czekały nas dwie niemiłe niespodzianki: pierwsza to mgła, którą zobaczyliśmy na wyższych wysokościach, do których niezmiennie podążaliśmy.
Druga to karczowisko. Rozciągało się daleko hen, może z trzy kilometry do przodu, znacznie psując nam widoki i to z powodu tej wycinki lasu, Szlak Czerwony był nieczynny przez dwa lata.
Choć po lewej stronie nie było nic oprócz ściętych pni, prawa strona prezentowała się znacznie lepiej.
Właśnie dzięki temu mogliśmy zobaczyć jak gesty może być las: bardzo nisko i gęsto zwisające korony drzew iglastych, uniemożliwiały przejście przez nie człowiekowi.
Chwilę potem byliśmy jeszcze bardziej zaskoczeni: gdybyśmy musieli z jakiejś przyczyny przedzierać się przez tą gęstwinę, po pół metrze na pewno byśmy utknęli...
W dalszym ciągu parliśmy do przodu, wchodząc ponownie w strefę lasu.
Po krótkim odpoczynku, w którym Mariusz uzupełnił witaminy, szliśmy dalej.
Zauważyliśmy, że nasze otoczenie troszkę się zmieniło: pobocze wyglądało na bardziej "poszarpane", nie istniało coś takiego jak regularne zbocze a mech porastał wszystko dookoła, sprawiając jak byśmy weszli w świat jakiejś bajki...
Chwilę potem wyszliśmy na drugie karczowisko. Tutaj nasze widoki, dzięki mgle, znacznie się zmniejszyły. Może i dobrze, bo widok wyciętego lasu psuje nasz nastrój...
Powoli opuszczaliśmy leśny obszar. Teren się przerzedzał i gdyby nie mgła, prawdopodobnie zobaczylibyśmy więcej. Troszkę już odczuwaliśmy zmęczenie, lecz teraz byliśmy w połowie naszej wędrówki i musieliśmy kontynuować naszą eskapadę.
Wchodzimy na drewnianą kładkę.
Kiedyś służyły jako podkład torów kolejowych tutejszych kopalni lecz dzisiaj pomaga turystom przejść przez trudny teren...
Gdyby nie kładki, suchą stopą byśmy tędy nie przeszli....
 ... po kilkunastu metrach kładka zniknęła i szliśmy traktem, udeptanym przez ludzką stopę.
Szczerze mówiąc, gdyby była większa mgła, moglibyśmy się bardzo szybko zgubić.
Oto chyba najlepsze zdjęcie, które udowadnia, jak góry potrafią być nieobliczalne.
 Na przeciw nas pojawił się turysta podążający tą samą trasą, lecz w odwrotnym kierunku. Zobaczyliśmy go w odległości może z około 30 metrów.
Pojawił się znak o niebezpieczeństwie w postaci obecnych gdzieś obok nas klifów.
Mgła była dość gęsta, więc żadnych klifów nie widzieliśmy, więc nie wiedzieliśmy w którą stronę mamy iść tak, aby było to dla nas bezpieczne.
Po krótkim wahaniu, postanowiliśmy schodzić w dół, śladem wyschniętego strumienia...
Powoli opuszczaliśmy wyższe partie gór i dzięki temu z każdym przebytym krokiem, widoczność się poprawiała a tym samym również i nasze samopoczucie. Nie ukrywam, że było nam dziwnie, orientacja była znacznie utrudniona i jeszcze ten znak. Lecz pomimo poprawy warunków wizualnych, wcale nie było nam łatwiej. Musieliśmy bardzo uważać, gdzie stawiamy następny krok.
W końcu wyszliśmy na typowy górski szlak, gdzie szło nam się i łatwiej i przyjemniej.
 Oglądając się do tyłu, możemy zobaczyć miejsce z którego schodziliśmy.
Teraz widać znacznie więcej i już wiemy, że znak, który widzieliśmy wcześniej, nie kłamał...
Wzdłuż naszego szlaku co rusz ukazywały nam się wyrwy z torfem, które co jakiś czas podmywa strumień powstały w wyniku deszczu. Normalnie zdjęcia nie ukazują wielkości takowych, więc poprosiłem Mariusza, aby pozował w jednej z torfowych wnęk. I oto efekt:
Coraz bardziej zbliżaliśmy się do złączenia dwóch szlaków. Dotarliśmy teraz do skraju lasu, pod naszymi stopami mieniły się różnymi kolorami mokre głazy a obok świeży, zielony kolor wypierał zimowe barwy.
Nasze kroki, które stawiane były rozważne, znacznie nas spowolniły. Nie przeszkadzało nam to jednak, wiedząc, że zbliżaliśmy się do najbardziej widokowego punktu szlaków: Białego, oraz Czerwonego.
W końcu weszliśmy na część Szlak Białego.

Z przyjemnością patrzyliśmy na otaczające nas widoki. Matka Natura niezmiennie co roku maluje swój pejzaż, który dzisiaj, możemy całkiem z bliska obejrzeć sami.
Choć w zasadzie widzieliśmy nasz parking, to jeszcze nam sporo zostało do przejścia...
Nie martwiliśmy się tym, gdyż było na co popatrzeć.
Zbudowane kładki, znacznie ułatwiały poruszanie się. Zlikwidowane podkłady z nieczynnych torów, znalazły swoje nowe przeznaczenie. Dzięki nim, zminimalizowano możliwość kontuzji a każdego roku, turyści z całego świata mogą podziwiać to samo co my dzisiaj.
Gdy zobaczyłem pierwszy raz ten punkt widokowy, zatrzęsły mi się kolana.
Nie mogłem uwierzyć, że tuż nad skrajem klifu ktoś zbudował punkt obserwacyjny dla turystów przemierzających Szlak Biały. Parę lat temu miałem obawy czy barierka wytrzyma napór ciekawskich, lecz obawy najwidoczniej były płonne...
Ustąpiliśmy miejsca następnym chętnym widoków, którzy nawiasem mówiąc byli Polakami.
Czasami mam wrażenie, że tylko My zwiedzamy ten kraj :)
Punkt ten został zbudowany w wyjątkowym miejscu.
 Położony nad skrajem klifu, umożliwia nam obejrzenie panoramy doliny.
Z lewej można zobaczyć panoramę wodospadu oraz część Szlaku Białego...
... z prawej natomiast panoramę Jeziora Górnego, na mapach zaznaczonego jako Upper Lake.
W końcu dotarliśmy do złączenia Szlaku Czerwonego/Białego ze Szlakiem Niebieskim.
Jeszcze rok temu nie było drewnianych kładek, prowadzących poprzez gęsty las na sam dół doliny.
Teraz kładka istnieje i na pewno będzie sporym ułatwieniem dla osób, które przemierzają szlak Niebieski
Oto zdjęcie z zeszłego roku:
A oto tegoroczne zdjęcia.
To chyba jeden z lepszych momentów na szlaku.
Ma się wrażenie, że kładka prowadzi wprost do jeziora...
 I gdy tak podziwialiśmy widoki, spoglądając często na lewo, nie zauważyliśmy, że na wprost nas, jeszcze dość daleko, coś poruszało się wśród wrzosów. Dopiero po chwili zauważyłem jakie zwierzęta zaszczyciły swoją obecność przy kładce Szlaku Niebieskiego.
To Dzikie Kozy - potomki kóz, które setki lat temu uciekły lub zostały puszczone na wolność przez ich właścicieli. Z upływem lat stworzyły sobie własne stada i można je czasami spotkać w górskich rejonach Connemary, Gór Mourne i właśnie Gór Wicklow.
W pierwszym odruchu spanikowałem: nie sądziłem, że spotkamy te zwierzaki, choć gdzieś w internecie fotki widziałem, więc starałem się szybko zmienić obiektyw na większy, póki nie spłoszymy tych zwierząt. Zacząłem się skradać, jak jakiś Indianin, lecz zupełnie niepotrzebnie.
Okazało się, że nasze fotograficzne obiekty wcale nie boją się ludzi a na nasze zbytnie podejście reagują spokojnym odejściem.
Jeszcze dwieście lat temu, naturalnym drapieżnikiem dzikich kozic były wilki, ale tych, jak wiadomo już w Irlandii nie ma. Więc żyją sobie spokojnie w stadach, a co roku na wiosnę, przychodzą na świat młode.
 Niestety żywot dzikich kóz jest dość krótki: dorosłe osobniki dożywają do około 8 lat.
Polować na nie nie wolno, lecz gdy stado jest zbyt duże i jeśli powodują znaczne szkody w gospodarstwach, obgryzając na przykład sadzonki młodych drzewek, pracownicy leśni mają zgodę na odstrzał kilku sztuk. Ilość stada jest stale monitorowana.
 Nie często trafia się taka okazja, aby ustrzelić parę fotek. Na szlaku niebieskim byłem już może z dziesięć razy, ale nigdy Dzikich Kóz nie widziałem. Więc naciskałem spust migawki aż zabolał mnie palec...   :)
Ruszyliśmy dalej.
W końcu zbliżyliśmy się do Czarcich Schodków. Tak je nazwałem i nie bez powodu. Stopni jest wiele: bo aż 578!!! My schodzimy w dół, więc nie jest to jeszcze tak bolesne, jak wchodzenie, jednak kolana i łydki pod koniec trasy nieźle nas bolały.
Gdy pokonaliśmy wszystkie stopnie, nasza wycieczka się zakończyła.
Przeszliśmy 11 kilometrów, zobaczyliśmy Dzikie Kozy, mieliśmy trudne warunki wizualne ale to wszystko pokonaliśmy. Tym samym za towarzystwo dziękuje Mariuszowi. To był fajny dzień!!!!....
A oto Nasza mapka, przebytej przez nas trasy:
Lokalizacja:
Szlak Czerwony i Niebieski, Góry Wicklow, Irlandia
MAPA:

3 komentarze:

  1. Miło było powspominać cudowne Upper Lake i miejsce, skąd zaczynają się szlaki. Chciałbym kiedyś ten szlak zaliczyć...Zaszokowały mnie te karczowiska.. Smutny widok.Ostatnio sporo wędrowałem po Świętokrzyskich i Gorcach. W tych górach taki widok byłby w ogóle nie do pomyślenia,nawet poza terenem parków narodowych. Jeśli gdzieś wycinają, to tu i tam pojedyncze drzewa, a nie całe obszary. Dlaczego tak się dzieje w Górach Wicklow?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Wojtku. Szczerze mówiąc nie wiem. Nie wgłębiałem się w temat, lecz zawsze na miejscu karczowisk sadzone są nowe drzewka, więc podejrzewam, że jest to planowane. Jednakże szlaki są cudowne i każdego roku wkraczam na nie, aby się rozruszać po zimie. Widoczki są świetne, co zresztą chyba widać po zdjęciach. Znając Twoją miłość do Irlandii, w 90% obstawiam, że jeden ze szlaków obejrzysz na własne oczy.
    Pozdrawiamy Cię Wojtku

    OdpowiedzUsuń
  3. świetna wędrówka i widoki.
    PS. Też często spotykam samych Polaków gdy coś zwiedzam lub wędruję :)

    OdpowiedzUsuń