sobota, 1 lutego 2014

Post No.59: O wszystkim po trochu...

W większości naszych wycieczek, to działania zaplanowane: znacznie wcześniej patrzę na mapę Irlandii i wyszukuję nowych miejsc, wbijam na GPS-a koordynaty i jedziemy!
Ale są takie dni w roku, kiedy decydujemy się na "Spontana".
W takich dniach nasz GPS jest schowany głęboko w schowku auta, a mapa przydaje się tylko wtedy, gdy szukamy drogi powrotnej do domu.  Chyba właśnie takie chwile wspominamy najbardziej, gdyż nigdy nie wiemy gdzie i jak daleko pojedziemy i nigdy nie wiemy co zobaczymy i z kim się spotkamy. Inaczej mówiąc wychodzimy na przeciw przygodzie...
Nie inaczej było parę tygodni wcześniej:
Z samego rana wstaliśmy i ruszyliśmy do Centrum, aby ot, tak sobie zrobić parę fotek Dublina nocą. Prawdopodobnie nie odważylibyśmy się tego zrobić w Sobotę o 02.00 nad ranem, ale godzina szósta rano w okresie zimowym, wciąż spełniała nocne kryteria...
Od razu udaliśmy się na lewy brzeg Liffey River, prawie nad sam koniec pirsu.
Nie istnieją tutaj Puby, więc nikt nie mógł nam przeszkodzić w staraniach wykonania dobrego zdjęcia:
Oczywiście jak to bywa, na sto wykonanych zdjęć tylko parę wyszło dosyć fajnie, pomimo tego, że używaliśmy statywu.
Inna sprawa, że wiał dość zimny wiatr i troszkę nami trzęsło. 
Nocą wszystko wygląda inaczej: każdy to wie, problemem jest tylko jak uwiecznić na zdjęciach właśnie tę tajemniczość, zawartą w nocnym życiu...?
Wkrótce potem ruszyliśmy dalej: na półwysep Howth. Gdy dojechaliśmy na miejsce, zobaczyliśmy Howth z innej strony jak dotychczas, bo półwysep jeszcze spał: nikt nie kręcił się po nadbrzeżu, nie było turystów a ulice o tej porze były zupełnie puste.
Od razu udaliśmy się na przytań, gdzie kotwiczą kutry rybackie i zobaczyliśmy, jak wygląda świat, gdy wokół nie ma żadnego człowieka.
Choć przy pirsie jeszcze nikogo nie było, na wschodzie zrobiło się znacznie jaśniej.
Przyjemnie było patrzeć jak świat budzi się do życia...
Jedną z większych niespodzianek, jaką udało nam się przeżyć to wspaniały wschód słońca, który udało się nam uwiecznić naszym aparatem. Niebo było tak piękne w tym dniu, że z wielkim żalem patrzyliśmy, jak kolory z każdą minuty blakną i znikają...
Trzymając się tematu pogody, niejeden mieszkaniec tej zielonej wyspy zdziwił się, gdy 2010 roku śnieg leżał prawie trzy tygodnie. Okazało się, że w samym Dublinie jeżdżą tylko dwie piaskarki a zapasy soli były na wyczerpaniu.
A My, nieświadomi niebezpieczeństw, pojechaliśmy w Góry Wicklow.
Tam nieomalże zostaliśmy na noc w samochodzie, gdyż w pewnym momencie nie mogliśmy podjechać pod łatwą, wydawałoby się górkę. Temperatura powietrza spadła tak gwałtownie, że na drodze zrobiła się "szklanka", a my akurat byliśmy pomiędzy dwoma górkami. Na szczęście nie jechaliśmy sami a kochana teściowa z całą swą mocą wraz z teściem wypchali samochód w ostatniej chwili. Z kolei anglikowi, który miał ten sam problem, wyczyn pomimo naszej pomocy nie udał się. Samochód został na noc a samego pechowca zabrali do miasta miejscowi, którzy podróżowali autem z napędem na 4 koła...
  Jeżdżąc po Irlandii, nauczyliśmy się wierzyć znakom drogowym. Choć ograniczenia prędkości w niektórych miejscach wydają się śmieszne, znak SLOW będacy na jezdni, od pewnego dnia jest przeze mnie surowo przestrzegany.
Otóż wracaliśmy z Maynooth na Clondalkin późną porą i choć znak się pojawił, nie zwolniłem. Niemalże w ostatniej chwili nacisnąłem pedał hamulca i gdyby nie szybka reakcja , wylecielibyśmy w górę jak z procy. Reflektor samochodu nie obejmował mostka, który pojawił się nagle przed samochodem. Szerokość owego na jeden samochód, lecz gwałtowność z jaką się wznosi i opada, pozwala na prędkość 20 km/h a nie trzy razy więcej....
  Na drugi dzień podjechałem w to samo miejsce, z ciekawości czy snu złego nie miałem, lecz okazało się, że mostek jednak istnieje. Za dnia jest jeszcze bardziej niebezpiecznie, gdyż nie widać świateł nadjeżdżających samochodów z naprzeciwka.
Miejscowi o tym wiedzą i powolutku na mostek wjeżdżają.
A pod mostkiem następna ciekawostka: wzdłuż kanału, łodzie cumują, w których Irlandczycy sobie ot, tak mieszkają...
I jak to w takich miejscach bywa, sklepu wokół żadnego, ale bar być musi, aby kufelka Guinness'a można móc wypić...
Innym razem, w mieście Gorey, penetrowaliśmy okolice pod wiaduktem.
Miejsce urocze, wokół pachniało dzikim czosnkiem.
Lecz zanim do wiaduktu doszliśmy, naszym butom przybyło nieco kilogramów. Teren wokół okazał się jedną wielką zmoczoną gliną - dość nietypowa gleba w Irlandii. Szło nam się ciężko i bardzo wolno. Ale ile czasu straciliśmy na czyszczenie bucików? Ho,ho...
Przekonaliśmy się, że na wyspach marka samochodu Opel ma inne logo...
...oraz że marka Ford w Irlandii ma własne pomniki.
 Ten samochodzik znaleźliśmy jadąc w kierunku hrabstwa Kerry.
Podróżując po Irlandii odkryliśmy, że Zielona Wyspa ma dwie twarze i warto zobaczyć każdą z nich.
Przykładem niech będzie koryto rzeczki w Donegal, które w deszczowy, pochmurny dzień wyglądało tak:
Rok później w słoneczny dzień, te same miejsce wyglądało już zupełnie inaczej.
Te samo miejsce, dwa różne zdjęcia...
Jednym z naszych ulubionych ptaszków jest irlandzki Rudzik.
 Za każdym razem, gdy go zobaczyliśmy, mieliśmy wrażenie że ten mały ptaszek specjalnie ustawiał się do zdjęć.
 Irlandzkie mewy również nam pozowały...
Tak jak pisałem wcześniej, nigdy nie wiemy co nas czeka i co zobaczymy.
Zupełnie niedawno odkryliśmy napis na jednym ze zboczy, rodem wzięty z Los Angeles.
Zaskoczenie było dla nas tym większe, że wielokrotnie mijaliśmy te miejsce i napisu nie widzieliśmy.
 Irlandzkie Hollywood, choć znacznie mniejsze, gościło już parę aktorskich gwiazd.
Jednocześnie zauważyliśmy, że choć Irlandię a USA dzieli wielki Ocean Atlantycki, faktycznie jest znacznie bliżej. Mieszkańcy Zielonej Wyspy kochają Amerykę Północną, która dwieście lat temu okazała się ziemią obiecaną dla głodujących  wówczas Irlandczyków. Dzisiaj wiele symboli na wyspie pokazuje, jak ta wielka odległość zrobiła się znacznie mniejsza...
Wodospady, których jest w tym kraju dużo, również za każdym razem wyglądają inaczej. W Górach Wicklow znajduje się jeden, o którym dotychczas nie pisałem. W słoneczne dni woda ze spokojem opada sobie w dolinkę...
 jednakże po dniach deszczowych takowe wodospady zmieniają się w prawdziwe wodne piekiełka.
W Irlandii Północnej również przeżyliśmy niespodziankę.
Sławne miejsce Giant's Caseuway zwiedziliśmy wiele razy.
 Lecz dopiero ostatniego lata zdecydowaliśmy się na spacer wzdłuż klifów, których urok i piękno nas oczarowało.
Dzisiaj sobie zadajemy pytanie, czemu wcześniej nie zdecydowaliśmy się na taki spacer.
 Takie piękne miejsce omijane przez nas co roku, a wystarczyło zrobić parę kroków więcej...
Podobnie było, gdy zwiedzaliśmy Zamek z Duchami. Po lewej stronie od zamku znajduje się fantastyczna plaża z przepięknymi wapiennymi skałami - raj dla fotografów. Na pytanie czemu tam nie trafiliśmy wcześniej nie ma żadnej logicznej odpowiedzi.
Dzięki wyjazdom poznaliśmy smak irlandzkiego śniadania, które serwowane jest w każdym B&B.
Oprócz smaku, śniadanie te daje prawdziwego kopa energetycznego: chce się żyć, chce się zwiedzać...
Odkryliśmy, że na Zielonej wyspie pełno jest jagód. Niestety ten leśny owoc strzeżony jest przez wielką armię muszek, uniemożliwiając jakiekolwiek zbiory.
 Każdego roku przegrywamy z nimi walkę o ten leśny przysmak...
Nie miłą dla nas niespodzianką był fakt, że gdy za pierwszym razem zawitaliśmy na Mizen Head, most z którego widać piękną panoramę urwisk, był akurat remontowany. Przejechaliśmy wiele kilometrów, tylko po to, aby zobaczyć napis Bridge is Closed! Tamtego roku ominęły nas takie widoki:
Wiele razy słyszeliśmy o jadalnych grzybach znajdowanych na terenie Irlandii. Pewnego razu wyruszyliśmy do lasu, z nadzieją, że jakiegoś podgrzybka lub prawdziwka znajdziemy.
Znaleźliśmy....   :-)
Na najwyższych klifach w Donegal, które mają 603 metry, spotkaliśmy bardzo ciekawą osobę. Ta Pani, choć imienia już nie pamiętam, chciała zrobić nam zdjęcia na tle Slieve Legue. Oczywiście zgodziliśmy się, podpisując uprzednio zgodę.
Oczywiście zapytaliśmy się dlaczego robiła nam zdjęcia. Otóż praca tej Pani polegała na promocji hrabstwa Sligo. Tworzy wraz z współpracownikami strony internetowe oraz wszelakiego typu foldery dla turystów. Gdy tylko świeci słońce, wstaje od biurka i rusza w teren, choćby była to Sobota czy Niedziela.
Niestety, choć ta przemiła osoba nam obiecywała, to jednak na żadnym folderze się nie znaleźliśmy. Ot nie fotogeniczni jesteśmy i tyle. Za to własne fotki z klifów nam zostały...
Oczywiście zdarzały nam się gafy. Odwiedzaliśmy statek Dunbrody w mieście Rose. Pod pokładem dwie osoby w przebraniach z dawnej epoki, odgrywały swoje role, aby jak najlepiej przybliżyć nam dawne czasy.
Ludzie grzecznie siedzą i słuchają, tylko ja kręcę się wszędzie, bo zadanie mam do wykonania: muszę jak najlepsze fotki do bloga zrobić i opisać ten statek. Wchodzę, wychodzę, pstrykam na fleszu, w końcu zadowolony przysiadłem do reszty, bo zaczęto dziwnie patrzeć na mnie. Myślę sobie: a co mi tam, fotki i tak ja tylko mam... Chwilę potem przedstawienie się skończyło i na pożegnanie Pani mówi: macie Państwo 20 minut na robienie własnych zdjęć!
Szczęka mi opadła....
Choć teraz pogoda może nie jest najlepsza, to gdy się troszkę ociepli znów ruszymy przed siebie, na co i Was namawiam bardzo. Być może za którymś zakrętem, czeka na Was jakaś przygoda...
Pozdrawiamy



6 komentarzy:

  1. U nas na razie pogoda nie sprzyja, żeby wyruszyć przed siebie...Z utęsknieniem oczekuję na wiosnę, a tymczasem miło było odbyć razem z Tobą tą podróż marzeń....I ożyło wspomnienie naszej przygody na Slieve League.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Wojtku. Moge tak samo powiedziec o Tobie. Może jeszcze kiedys uda sie nam coś zorganizować. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawa opowieść o Waszych podróżach. I jak zwykle piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-). Gdzie tam nam do Twoich opowieści....Ale dziękujemy i pozdrawiamy

      Usuń