poniedziałek, 30 września 2013

Post No.45: Irlandzki Wielki Mur - Pod górkę, koło murka....

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem w internecie  Irlandzki Wielki Mur, musiałem koniecznie zobaczyć go na własne oczy. Sami zobaczcie, dlaczego. W wyszukiwarce Google wystarczy wpisać "Mourne Wall - foto" i można zobaczyć najlepsze fotki, wykonane przez ludzi, którzy maszerowali wzdłuż tego muru.
Zanim zorganizowałem wyprawę, przeprowadziłem mały rekonesans razem z Moją Drugą Połówką - Dorotką. Wybraliśmy się w Góry Mourne, które położone są w Irlandii Północnej, niedaleko miasta Newry. Tamtejszy Park jest tak wielki i jest w nim tak wiele do zobaczenia, że nie mieliśmy szansy, aby udać się jakimkolwiek szlakiem, aby zobaczyć całość. O naszej wyprawie możecie przeczytać TUTAJ.
  Wielki Irlandzki Mur powstał w XIX wieku, był jednym z etapów Wielkiego Planu, który powstał aby zapewnić wodę dla mieszkańców Belfastu oraz okolic Gór Mourne. Wybudowano dwa wielkie sztuczne zbiorniki, zbudowano również Wielką Tamę Ben Crom....
.... oraz Wielki Irlandzki Mur. 
Zadaniem muru było odcięcie wszelakiej zwierzyny od wodopoju oraz zabezpieczenie się przed odchodami, które mogłyby zanieczyścić wodę pitną. Mur ten budowano przez 18 lat!!!! 
http://www.earth-photography.com
Długość muru wynosi 32 kilometry i został poprowadzony wierzchołkami 15-stu szczytów.
http://www.mourne-mountains.com
Wpadłem na pomysł i zorganizowałem małą wyprawę. 
Znalazłem jeszcze trzy chętne osoby i pewnego dnia, z samego rana, ruszyliśmy autem w kierunku Gór Mourne. Gdy zaczynaliśmy podróż, na niebie nie było żadnej chmurki lecz jakieś dwadzieścia kilometrów przed naszym celem, nasza wyprawa stanęła pod wielkim znakiem zapytania. 
Zaczął padać deszcz i był na tyle intensywny, że zastanawiałem się czy nie zawrócić do Dublina. I wciąż padało, gdy byliśmy już prawie na miejscu.
Pomimo niezbyt optymistycznych prognoz, kontynuowaliśmy naszą wycieczkę. 
Pomyślałem sobie, że skoro już jesteśmy w Górach Mourne, to przynajmniej pokażę naszej ekipie Tamę Ben Crom, lecz gdy dotarliśmy na miejsce, ilość chmur, jaka przewijała się nad naszymi głowami spowodowała, że nawet wyprawa nad tamę wydawała się bez sensu. 
Wszystkim nam jakoś emocje opadły i chyba każdy z nas, choć nikt tego głośno nie wypowiedział, zastanawiał się, po co my tutaj przyjechaliśmy.
 Zabrałem więc nasze towarzystwo do Visitor Centre, aby pokazać Panom historię tego miejsca. 
W środku mogliśmy dowiedzieć się troszkę więcej o budowie Wielkiego Irlandzkiego Muru.
A przywitał nas jeden z budowniczych tego murka. 
Zajęty pracą, nie chciał lub nie mógł z nami za nadto rozmawiać...
Wychodząc na zewnątrz, ze zdumieniem stwierdziliśmy, że wyjrzało słońce. 
W oczekiwaniu na autobus dowożący turystów nad tamę Ben Crom, postanowiliśmy się przejść wzdłuż zbiornika. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że autobus kursuje tylko w weekendy, więc tego dnia nie doczekalibyśmy się na transport.
Mariuszowi, jednemu z uczestników naszej wyprawy, udało się zrobić bardzo ciekawe zdjęcie spustu wodnego, o którym pisałem we wcześniejszym poście.
Maszerując wzdłuż tamy, mieliśmy okazję podpatrywać ekipę, która robiła coś przy zbiorniku, tuż nad poziomem wody.
Zauważyliśmy, że jedna z osób wykonujących te tajemnicze czynności z uwagą nam się przypatrywała. Okazało się, że to Polak mieszkający na co dzień w Belfaście. Wytłumaczył nam, że właśnie przeprowadzają prace konserwatorskie: uszczelniają tamę specjalnym betonem. Wyjaśnił nam również, że lato to najlepszy okres na tego typu prace, gdyż zimą poziom wody jest zbyt wysoki. Gdyby nie uszczelnianie, tama mogłaby z czasem "puścić".  Przy okazji chciałem podziękować za wyjaśnienia i oczywiście pozdrawiamy bardzo serdecznie naszego rodaka.
Doszliśmy do końca tamy. Przy krzewie bzu, zobaczyłem coś, co upewniło mnie, że przez najbliższe godziny nie będzie padać. Motyle. Pojawiły się nie wiadomo  skąd, lecz było ich sporo i suszyły sobie na słoneczku, swoje skrzydełka...
Podjęta została decyzja: ruszamy na szlak. Niestety, nie przewidując takiego obrotu sprawy, uświadomiłem sobie, że zostawiłem mapę w samochodzie! Lecz nie przeszkodziło to naszej ekipie, aby jednak ruszyć przed siebie. Dziarskim krokiem Panowie wyrwali do przodu, słuchając moich wskazówek, co do kierunku marszu. Wydawało mi się bowiem, że pamiętałem którędy należy iść, aby na szlak wejść....
Panowie ufając Mojej Pamięci maszerowali po ścieżce, lecz potem się okazało, że w złym kierunku! 
Niestety, pamięć mnie zawiodła, co mogło być efektem mojego wieku, lub spożywania masła. 
Milczałem skruszony, choć słów gorzkich z ust towarzyszy nie słyszałem.
Punktem powrotnym był odkryty przez jednego z nas, stary kamieniołom. Wydobywano z niego materiał do budowy tamy, która znajduje się znacznie niżej. Teraz wypełniony po brzegi wodą, sprawiał wrażenie fajnej miejscówki. 
Sama woda była czyściuteńka....
Miejsce było przepiękne: rozsiane po całym terenie kwitnące wrzosy, młode drzewka oraz czyściutka woda sprawiały, że całość wyglądała magicznie. 
Zgodnie z logiką, której mi tego dnia zabrakło, nie można iść w góry, kierując się w kierunku morza... To na pewno nie był szlak. Czułem się strasznie głupio, że mapa, która powinna być teraz przy mnie, została w samochodzie. Na szczęście ekipa nie gniewała się na mnie i dziarsko szliśmy z powrotem, szukając właściwego szlaku.
Jeden z uczestników wyprawy - Mariusz 
Karol przejął inicjatywę i szybko odnalazł właściwą ścieżkę. 
Tak jakby na potwierdzenie, zauważyliśmy innych uczestników, właśnie ze szlaku schodzących. 
A w zasadzie uczestniczki. Cztery dziewczyny musiały spędzić noc gdzieś tam, w górach, gdyż każda z nich miała przywiązane do plecaków karimaty. Podziwiałem odwagę oraz wytrzymałość tych dziewczyn, gdyż nie dalej jak godzinę temu, jeszcze nieźle tutaj padało. Na dodatek każda z nich miała zawieszoną na szyi  MAPĘ!!!
Szlak prowadził wzdłuż murka, lecz szybko przekonałem się że w butach, w których dobrze prowadzi się samochód, niekoniecznie dobrze chodzi się po górach. Ulewny deszcz  zrobił swoje bo teren był strasznie podmokły a odpowiednie buty zostały w bagażniku auta. Gdy trzech z nas skakało po ziemi, starając się omijać wodę i błocko, Karol zdecydował się iść po samym murze, który, wydawałoby się, nie utrzyma człowieka. Na tym zdjęciu widać jak Karol "reklamował" pomarańczowe Tik-Taki, lecz my, patrząc jak skacze on po kamiennym murku, mieliśmy podejrzenia, że w tym małym pudełeczku, znajdują się zupełnie innego rodzaju drażetki.... :-)
Drugi uczestnik wyprawy - Karol
Idąc cały czas pod górę, w końcu mogliśmy zobaczyć początek Wielkiego Irlandzkiego Muru. 
To konkretna budowla mająca ponad metr wysokości oraz z pół metra szerokości i do jej zbudowania oprócz ociosanych kamieni, użyto zaprawy. 
My jednak maszerowaliśmy wzdłuż innego murka, który ciągnął się przez całe zbocze.
 Często musieliśmy zawracać, omijać czy też przeskakiwać przez wielkie kałuże lub szerokie obszary błota. 
 Jednak nic nie mogło nas powstrzymać i dziarsko szliśmy wciąż pod górkę. 
Zastanawiały mnie te pomarańczowe źdźbła, których wokół było pełno. 
Nieznana mi zupełnie roślinka, a swoim kolorem, zupełnie nie pasowała do otoczenia.... 
Doszliśmy do miejsca, w którym postanowiliśmy przekroczyć mur na drugą stronę. 
Dotychczas pomimo technicznych trudności, humory nam dopisywały, choć odczuwaliśmy brak mapy. Teren rozległy, murków dookoła nas wiele i nie wiedzieliśmy przy którym murku dokładnie prowadzi szlak. Tak po prawdzie szliśmy na ślepo. 
Nikt jednak nie narzekał a twarze były uśmiechnięte...
Przed nami olbrzymie obszary bez żadnego drzewka czy też jakiegokolwiek domu. Surowy klimat Gór Mourne pokazał nam swoje piękno. lecz nie chciałbym tędy maszerować w okresie zimowym, gdzie zimny wiatr potrafi przeszyć na wskroś. 
Doszliśmy do miejsca, w którym tutejsze skały przybrały dziwne formy i kształty. 
Zrobiliśmy sobie mały odpoczynek i zastanawialiśmy się w którą stronę iść.  Ponownie dało się odczuć brak mapy. Jakże ja byłem wtedy na siebie zły.... W czasie przerwy, na której odbyliśmy małą naradę, razem postanowiliśmy, że wchodzimy na szczyt najbliższej góry.
 Aby tego dokonać musieliśmy lekkim łukiem podejść pod same murki. 
Na szczęście podłoże było znacznie lepsze do maszerowania, jak poprzednio...
Z całej naszej grupy imponował mi Mariusz, gdyż wybrał się z nami na tę wyprawę po nieprzespanej nocy, dołączając do nas od razu po pracy. Troszkę się niepokoiłem o niego, ale chyba zupełnie niepotrzebnie...
Powoli wchodziliśmy coraz wyżej: w połowie drogi minęliśmy jakieś dawne, zbudowane z kamienia, budowle. Prawdopodobnie była to ochrona przed wiatrem dla pasterzy lub owiec... 
Powoli nabierałem wielkiego szacunku dla budowniczych irlandzkiego murka. Nam było ciężko wchodząc pod górkę, ale ci co robili to po kilkanaście razy dziennie, targając wiele głazów na górę i to przez 18 lat, musieli być bardzo twardymi ludźmi. 
Przed nami najtrudniejszy moment: na tym etapie  i na tej wysokości na prawdę nie było nam łatwo podejść. Nierówny teren, wyrwy i głazy tylko utrudniały nam wejście a murek wykorzystywaliśmy jako naszą podpórkę. Lecz i tak było na prawdę ciężko. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak dawni budowniczowie irlandzkiego murka dawali sobie tutaj radę...
 Było ciężko. Na prawdę ciężko.... Krok za krokiem, co chwila odpoczywając, szliśmy do przodu. Nikt z nas nie myślał o tym, żeby się poddać....

Nie było możliwości aby wejść na tę górkę bez zatrzymywania się. Kontynuowanie groziło zawałem lub omdleniem. Na dodatek ja sam zacząłem odczuwać pragnienie. Oczywiście w moim plecaku było wszystko oprócz butelki wody, którą zapomniałem zabrać. Moją sytuację ratowały jagody, których było tutaj pełno.
Za plecami mieliśmy wspaniały widok na dolinę i Morze Irlandzkie, daleko w oddali widać było zarys wybrzeża Republiki Irlandii. Zastanawiałem się jaki Półwysep majaczy nam tam na horyzoncie.... Może Howth?
Chłopcy dotarli w końcu na szczyt. Myślę, że z przyjemnością spoglądali na panoramę Gór Mourne.
Wkrótce i ja dołączyłem do ekipy i mogliśmy razem podziwiać widoczki...
Mariusz jako pierwszy z nas postanowił dopełnić tradycję i dołożył swój kamień do istniejącego kopczyka.
Nie byłem gorszy i dołożyłem swój....
Najbliższe dwie góry kusiły nas swoim pięknem. Przez jedną z nich, szczytem, przechodzi mur i tamtędy prowadzi szlak. Niestety dla nas odległość jest za duża. Musimy w jakiś sposób wrócić na parking, lecz nie mamy najmniejszego zamiaru wracać tą samą drogą którą przyszliśmy.
Pozostaje nam jedyna droga: po zboczu w dół, wzdłuż zbiornika. Niestety nie jest to sam szlak, więc idziemy po wrzosach i trawie. Co jakiś czas omijamy dołki, rozpadliny czy jakieś wyrwy w ziemi. Tym samym nasz marsz ponownie staje się trudny technicznie.
Irlandzki mur kusi nas bardzo, ale musimy myśleć o Mariuszu. Niestety, sam czuję już zmęczenie, a co dopiero musi czuć człowiek, który wybrał się na taką wycieczkę, nie śpiąc już od wielu godzin. 
Jest parno. Powietrze stoi, a przed nami jeszcze daleka droga po bardzo trudnym terenie. 
Sam się łapię się na tym, że staram się "wyłączyć" i nie myśleć jak daleko jeszcze do jakiegokolwiek szlaku. Stąpanie po wrzosach nie jest bezpieczne, gęsta trawa zasłania wszelakiego rodzaju dziury w ziemi...
Jednakże widoki rekompensują nam zmęczenie. Dochodzimy do skraju szczytu i mamy doskonały widok na zbiornik wodny, położony znacznie niżej od nas...
Oprócz tego wszędzie murki, murki i murki...
Powoli teren zaczyna opadać, co bardzo nas cieszy. Mimo wszystko jeszcze sporo drogi przed nami...
Raptem wyłoniła się przed nami szczelina a efekt był fantastyczny. 
Z przyjemnością się zatrzymaliśmy i podziwialiśmy ten widok.
W tym miejscu, dzięki Karolowi, prawie miałem zawał serca. Karol zdecydował się zejść niżej aby wykonać mu te zdjęcie. Ja osobiście, oczami wyobraźni widziałem jak Karol stacza się w dół. 
Na szczęście sytuacja nie wyglądała tak groźnie, jak mi się wydawało...
Kontynuowaliśmy schodzenie. Powoli zmęczenie dawało o sobie znać...
Po wielu skokach  nad wszelakiego rodzaju głazach, kępach i strumykach, w końcu znaleźliśmy się na poziomie zbiornika. Postanowiliśmy iść brzegiem, ponieważ wydawało nam się, że będzie nam łatwiej a przy okazji chcieliśmy zobaczyć jeszcze coś ciekawego...
Niestety po przejściu może ze stu metrów, teren znacznie się zmienił i nie mieliśmy sił  na to, aby maszerować po tak ciężkim terenie. Wrzosy swoje zrobiły... :-) Póki piasek był piaskiem, było dobrze, ale potem było tylko gorzej. 
Ponownie musieliśmy zawrócić, ale tym razem szliśmy asfaltową drogą.
 Świadomość, że zaraz będziemy przy aucie, dodawało nam sił. 
Zbliżając się do miejsca, w którym zaczęliśmy naszą wyprawę, gdzieś po prawej stronie słyszeliśmy jakieś głosy. Wiedzieliśmy, że ktoś przebywa po drugiej stronie zbiornika, ale nie mogliśmy ich "namierzyć". Dopiero po chwili udało mi się, dzięki największemu zbliżeniu w aparacie, zobaczyć kto i gdzie przebywa po drugiej stronie. Chyba właśnie te zdjęcie, tak na prawdę oddaje wielkość  i nasze wyobrażenie, ile czasu oraz wysiłku użyto w czasie budowy Irlandzkiego Muru.
Zastanawialiśmy się przy okazji, ile kilometrów przeszliśmy. Padały liczby od 10 do 15. Oczywiście, sam byłem ciekaw i dzięki Google Earth sprawdziłem ile tak na prawdę tego dnia przeszliśmy. Dwanaście kilometrów, z czego ponad połowa poza szlakiem!
Może dla niektórych 12 kilometrów to nie dużo, lecz dla nas, biorąc pod uwagę trudność terenu, pogodę oraz fakt, że jesteśmy mieszczuchami, to na prawdę było dużo. 
Dlatego BARDZO chciałbym podziękować Pawłowi, za to, że choć było ciężko, mogliśmy liczyć na Jego humor oraz uśmiech, który pomagał nam przetrwać ciężkie chwile.
Panie Pawle, DZIĘKUJĘ!!!
Chciałbym również podziękować Karolowi. To właśnie On odnalazł właściwy szlak i był duszą naszej wyprawy. Osobiste przesłanie Karolu: Dziękuję, za bardzo fajny dzień!
No i Mariusz.... Tobie Mariuszu należy się medal. Nie spałeś tyle godzin i pomimo zmęczenia kontynuowałeś naszą wycieczkę. Dla mnie osobiście jesteś BOHATEREM! Nie poddałeś się, nie narzekałeś, tylko POKONYWAŁEŚ, krok za krokiem, własne słabości. Dziękuję za to, że byłeś z nami, dziękuję, że nie poddałeś się, choć sam wiesz, jak było ciężko. Dziękuję!!!!
W przyszłym roku, przejdziemy cały szlak. Prawdopodobnie zajmie nam to dwa dni. Jednak warto i mam już chętnych do tej wyprawy. Jeśli ktoś zamierza  udać się z nami na ten wyjątkowy szlak, to zapraszam bardzo serdecznie. Mam już trzy osoby chętne i liczę na więcej!
Jeśli ktokolwiek, czytających ten blog ma chęć uczestniczyć w Naszej wyprawie, w przyszłym roku, zapraszam bardzo serdecznie.
*********************************************
Lokalizacja:
Newry, Góry Mourne, Irlandia Północna
Koordynaty GPS:
54°07'33.6"N   06°00'07.7"W
Film:
Autor: Patryk Żerkowski
Patryk, Polak wybrał się wzdłuż murka i swoją wyprawę nagrał. Warto obejrzeć!
*********************************************
INFORMACJE:

Godziny Otwarcia:
Styczeń
10.00 - 16.00
Maj
10.00 - 18.30
Wrzesień
10.00 - 18.30
Luty
10.00 - 16.00
Czerwiec
10.00 - 18.30
Październik
10.00 - 16.00
Marzec
10.00 - 16.00
Lipiec
10.00 - 18.30
Listopad
10.00 - 16.00
Kwiecień
10.00 - 16.00
Sierpień
10.00 - 18.30
Grudzień
10.00 - 16.00
Bilety:
Auto:
Dzieci:
Motor:
4.50 £
2.00 £
0.60 £
Email:
Telefon:
08457440088
MAPA:

4 komentarze:

  1. Ale niesamowity opis, wspaniałe zdjęcia, nie można się oderwać.....Jeśli dożyję do lata przyszłego roku i uda się zdobyć niezbyt drogie bilety i przyjechać na kilka dni, to piszę się na udział w tej wycieczce. Tym bardziej, że na taki długi i dość kosztowny wyjazd jak tego lata prawdopodobnie nie będę mógł sobie pozwolić....Pozdrawiam, Wojtek, i mam nadzieję do zobaczenia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna wycieczka...niesamowite widoki...pozdrawiam serdecznie...Elżbieta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Dziękujemy Pani Elu. Jak widzimy, jest Pani Naszą wierną fanką... :-)

      Usuń