środa, 27 listopada 2013

Post No.52: Skarb Unesco - Wyspy Michael Skellig

Skellig Michael - wyspy bliźniaczki, wpisane na światową Listę dziedzictwa UNESCO w 1996 roku, położone są 12 kilometrów od zachodnich wybrzeży hrabstwa Kerry, 
To jedno z trzech miejsc ujętych na tej liście, położonych na Zielonej Wyspie.
 Dwa z nich opisałem we wcześniejszych postach:
Pierwsze położone na wybrzeżu Irlandii Północnej to Giant's Causeway, które opisałem tutaj,
Giant' Causeway, Co.Antrim, North Ireland
natomiast drugim miejscem jest grobowiec korytarzowy położony niedaleko Dublina, w dolinie Boyne Valley  - Newgrange, który opisałem tutaj
Newgrange. Co. Meath, Ireland
Zapragnęliśmy zobaczyć wyspy Michael Skellig, mając cichą nadzieję, że oprócz samych wysp uda nam się "ustrzelić" fotkę z ptakiem, na którego polujemy już od lat dwóch. To Maskonur -  mały, sympatyczny ptaszek, który przebywa w Irlandii w określonych porach roku.
Na odkrycie wysp wyruszyliśmy z miasta Portmagee, gdzie przy miastowym nabrzeżu znajdują się firmy oferujące dotarcie na Michael Skellig. Każdego dnia, w zależności od pogody, o godzinie 10.00 wypływają łodzie z turystami. Cena biletu to 30€ od osoby i choć wydaje się to dużo, to trzeba zrozumieć koszty własne, które ponoszą właściciele łodzi, gdyż podróż na wyspę trwa bowiem 45 minut, natomiast samo zwiedzanie wysp jest za darmo. 
W końcu wypłynęliśmy. Choć pogoda tego dnia nie zafundowała nam słoneczka, było dość pogodnie. Z przyjemnością patrzeliśmy na oddalające się kolorowe domki miasteczka Portmagee...
Z wielką cierpliwością siedzieliśmy w łodzi, patrząc jak powoli, minuta za minutą zbliżaliśmy się do wysp. Pomimo dość dobrej pogody, Atlantycki wiatr potrafił przebić się przez nasze kurtki. 
Od czasu do czasu mijały nas ptaki o dość charakterystycznym upierzeniu, które z wielką gracją leciały tuż nad falami oceanu, szukając dla siebie pożywienia. To Głuptaki. Chociaż na zdjęciu tego nie widać, to spory ptak, znacznie większy od dzikich kaczek....
Wkrótce będziemy mieli okazję poznać całą jego rodzinę, która zamieszkuje jedną z wysp Michael Skellig.
W końcu i my przybywamy na miejsce. Wszyscy będący na łodzi wstają i robią fotki. Niestety ruch fal uniemożliwia wykonanie ostrego zdjęcia a jednocześnie strasznie ciężko skupić się na aparacie, gdy przed sobą ma się tak fantastyczny widok...
Na zboczach wyspy widać kamienne schodki, które prowadzą na szczyt. Takowych schodków jest znacznie więcej: zbudowane zostały z trzech stron wyspy a każdy z tych schodkowych szlaków posiada ponad 600 stopni. To pozostałości po dawnych mieszkańcach wyspy, na której wybudowano .... klasztor. 
Niestety, kapitan naszego stateczku poinformował nas, że ze względu na wysokie fale, nie jest w stanie przybić do nadbrzeża, gdyż istniało ryzyko uszkodzenia naszego środka transportu. No i radość z wycieczki minęła. Chyba nie tylko w nas samych, gdyż obok nas przebywały jeszcze trzy takie łodzie z turystami.
Przyjmuje się, że klasztor wybudowano w VI wieku. Należało by chyba podziwiać mnichów, którzy pragnęli spędzać życie w takim odosobnieniu, choć istnieje możliwość, że powodem zbudowania klasztoru była wiara. Wiara, że dusza zmarłego przenosi się do innego świata wraz z zachodem słońca. Dlatego też w czasach średniowiecznych, rycerz szukający pokuty wybierał się ...na Zachód! Nie odkryto jeszcze Ameryki, więc teoretycznie było to ostatnie miejsce na Zachodzie, dla wszystkich tych, którzy szukali pokuty...
Wyspa ta znana jest na całym świecie: gościła już tak wielu turystów, że w pewnym momencie została zamknięta, aby móc ponaprawiać szkody wyrządzone przez tych ostatnich.
Niestety nie mogliśmy dzisiaj zobaczyć samego klasztoru i domków w kształcie ula, przeznaczonych jako mieszkanie dla mnichów.
www.wikipedia.org
Całość kompleksu z lotu ptaka wygląda tak:
Dla przybywających tutaj turystów, istnieją pewne nakazy: po pierwsze każdy chętny zwiedza wyspę na swoją odpowiedzialność. Na miejscu nie istnieje żaden punkt ambulatoryjny i w razie jakiegokolwiek wypadku, nikt takowej pomocy nie udzieli. Osoby zwiedzające wyspę razem z dziećmi, muszą najmniejsze pociechy trzymać cały czas za rękę. I przede wszystkim schody!
W niektórych miejscach kąt nachylenia wynosi 60 stopni, są stare i potrafią wysunąć się z podstawy. Dlatego osobom starszym oraz mającym problemy z krążeniem odradza się zwiedzanie wyspy. Bezpośrednie podejście z przystani na sam szczyt to niezły wysiłek dla organizmu, gdy trzeba pokonać ponad 670 schodków...
Mapka i schodki.
Samo wejście jest znacznie bezpieczniejsze jak z nich zejście. Co jakiś czas giną turyści właśnie w czasie schodzenia ze szczytu. Ostatni raz, w 2009 roku amerykańska turystka straciła równowagę i spadła w dół wyspy a była to druga osoba, która straciła w ten sposób swoje życie w tamtym czasie...
www.wikipedia.org
http://www.civil.uwaterloo.ca
Nam dzisiaj nie było dane obejrzeć wyspy. Nasz kapitan w ramach przeprosin okrążył wyspę, abyśmy mogli choć w ten sposób zobaczyć naturalną a przez to przepiękną surowość Michael Skellig. Mogliśmy od dołu zobaczyć lądowisko dla helikopterów, które lądują tutaj w razie jakiegokolwiek wypadku
Staraliśmy się wypatrzeć naszego ptaszka, używając naszego największego zbliżenia.
Niestety oprócz skał i roślinności nie ujrzeliśmy żadnego Maskonura....
Mieliśmy okazję zobaczyć jedyną w tej chwili działającą latarnię, która jest w dzisiejszych czasach pełni zautomatyzowana. Wcześniej istniały dwie obsługiwane przez dwie różne rodziny. Tak. Latarnicy mieli możliwość zabrania swojej rodziny, gdyż stwierdzono, że w tak odludnym miejscu nie można przebywać samotnie. Jedna rodzina obsługiwała "Latarnię Górną" a druga rodzina opiekowała się "Latarnią Dolną"...
Specjalnie wybudowano dodatkowe budynki gospodarcze, które miały zapewnić komfort rodzinom przebywającym na wyspie.
Wkrótce okazało się, że nie każdy nadaje się do takiej pracy. W kwietniu 1865 roku opiekun latarni dolnej zgłosił Zarządowi, że został brutalnie pobity przez opiekuna latarni górnej. Na specjalnym zebraniu, na której uczestniczyły obie strony, okazało się że sprawca pobicia miał problemy z nadużywaniem alkoholu, przez co został on usunięty ze swojego stanowiska....
Inny Latarnik w kwietniu 1869 roku zgłosił Zarządowi utratę dwóch swoich synów.
Pierwszy, dwuletni Patrick zginął tragicznie w grudniu 1868 roku a drugi, czteroletni William w kwietniu 1869. Obaj zginęli w czasie swoich dziecięcych zabaw. Ojciec Latarnik, nie mając innego wyjścia, pochował swoich dwóch synów w średniowiecznej kapliczce na szczycie wyspy....
Pod koniec XIX wieku, ze względu na wybudowanie na półwyspie Beara latarni, dająca żeglarzom i kapitanom statków dostateczne informacje o położeniu lądu, Latarnię Górną na wyspie Micheal Skellig wyłączono. Dziś to w zasadzie ruiny, które przypominają o czasach i tragediach tego miejsca w  XIX wieku.
W nowszych kartach historii wyspa była przyczyną rozbicia się wojskowego samolotu - Amerykańskiego Liberatora z 19 Dywizji wracającego na jedno z lotnisk w Północnej Irlandii. Przyczyną była mała wysokość oraz brak widoczności. Cała załoga zginęła.
Dziś, w zatoczce St.Finians Bay istnieje mały pomniczek w celu upamiętnienia tej tragedii...
 Płynąc dalej rozumiałem przyczyny nie dobijania do przystani podjęte przez Kapitana naszego statku. Niektóre z fal rozbijały się o skały na wysokość ponad metra od poziomu Oceanu...
Po okrążeniu wyspy, Kapitan próbował jeszcze raz podpłynąć do nabrzeża, ale bez skutku.
 Dzięki temu umożliwiono nam jeszcze raz spojrzeć na wyspę od strony, gdzie na samym szczycie widoczne były kopuły domków mnichów oraz mur okalający klasztor...
To jednak nie koniec naszej wycieczki. Udajemy się teraz na drugą wyspę, tak zwany Skellig Mały. To obecnie Rezerwat Przyrody i człowiek ma nią zakaz wstępu, ze względu na kolonię Głuptaków, która w tej chwili wynosi prawie 30.000!!!!
Osobiście byliśmy pod ogromnym wrażeniem ilością tego gatunku na tej wyspie, którą zdominowały całkowicie dla siebie. Biorąc pod uwagę, że rozpiętość skrzydeł tego gatunku wynosi dwa metry, możemy sobie tylko wyobrazić, jak wielkim ptakiem jest Głuptak.
Oczywiście na wyspie możemy znaleźć inne gatunki ptaków, ale w dniu naszej wycieczki królowały właśnie Głuptaki. Nad naszymi głowami latało ich tysiące i chyba musimy mówić o szczęściu, że żadne z nas nie zostało zbombardowane przez fekalia.
Wydaje się, że samo wejście na wyspę wiąże się z ryzykiem jakieś choroby, na samych skałach dzięki fekaliom, nie rośnie żadna roślinka a kolor skał wygląda bardzo nienaturalnie...
Również i Mały Skellig miał swój udział w historii Irlandii.
Otóż w czasie Wielkiego Głodu, wiele wygłodniałych ludzi używając łodzi wiosłowych, płynęło na tę wyspę w celu złapania jakiegoś Głuptaka i spożyciu go razem z rodziną. Trzeba tylko sobie wyobrazić jak bardzo człowiek musiał być głodny, ażeby wiosłować na odległość, którą my pokonaliśmy w ciągu 45 minut używając silnika.
Dla zgłodniałych ludzi nie było to łatwe zadanie. Rezerwatu pilnowali specjalni strażnicy, którzy na zmianę, dzień i noc wiosłowali dookoła wyspy, pilnując Głuptaków przed masowym wyjadaniem. Obie strony wiedziały o sobie i zazwyczaj w ciemne, bezksiężycowe noce dochodziło do walk pomiędzy nimi. Ci co pracę mieli walczyli z tymi, którzy próbowali przeżyć i nakarmić rodzinę.
Niestety wiele osób zginęło w takowych bratobójczych walkach ...
Choć uraczeni widowiskiem, w końcu i nasza wycieczka musiała się kiedyś skończyć.
Nasz Kapitan zadecydował o powrocie, bo choć jesteśmy blisko brzegu, pogoda znacznie się pogarszała.
Na miejscu oddano nam połowę zapłaconej wcześniej kwoty, gdyż nie osiągnęliśmy celu wizyty. Bardzo uczciwie!
Choć nasza wycieczka udała się w 50% to i tak byliśmy bardzo zadowoleni.
Bo nie można narzekać, tylko trzeba cieszyć się każdym dniem....!!!!
National Library Of Ireland

*********************************************
Lokalizacja:
Michael Skellig, Wyspa Kerry, Irlandia
Koordynator GPS:
51°53'8.60"N   10°22'0.05"W
Film:
Autor: Office of Public Works
Tytuł: Visiting Skellig Michael - A Safety Guide
MAPA:
*********************************************

środa, 20 listopada 2013

Post No.51: Muzeum Transportu w portowym miasteczku Howth

Odwiedzając wiele razy Półwysep Howth, nie mieliśmy bladego pojęcia, że znajduje się tam Muzeum Transportu. Choć same Muzeum znaleźliśmy w internecie dość szybko, w rzeczywistości mieliśmy małe problemy, gdyż do Muzeum prowadzi tylko jedna strzałka, umieszczona przy jezdni, którą niesłychanie łatwo minąć.
Od stacji Dart trzeba podejść pod górkę, minąć zabytkowo bramę i tuż przed Zamkiem, w której znajduje się Szkoła Gotowania, należy skręcić w prawo.
Na końcu uliczki znajduje się charakterystyczna alejka, przy której praktycznie już znajduje się samo Muzeum.
Na prawo od alejki znajdują się hangary Muzeum.
Na pierwszy rzut oka może niezbyt zachęcające, ale wewnątrz znajdują się prawdziwe perełki automobilizmu. Ponieważ zaczyna kropić, bez zastanowienia wchodzimy do środka...
W Muzeum wita nas przemiły Starszy Pan. Kupujemy u niego bilety, które kosztują tylko 3.50 € od osoby. Bileciki trzymane są w specjalnym, oryginalnym podajniku, który kiedyś był stałym elementem towarzyszącym kierowcy tramwaju lub autobusu...
Niestety, odstępy pomiędzy poszczególnymi eksponatami są bardzo małe, co strasznie utrudnia wykonanie dobrych zdjęć. Muzeum bowiem, choć Narodowe, wiele funduszy od Rządu nie dostaje a koszty utrzymania a w szczególności odrestaurowania zabytków są ogromne.
Tuż przy wejściu znajduje się Wóz Strażacki z roku 1938 firmy Dennis Metz, produkującej wozy strażackie od lat 1923. Wóz ten jeździł po Irlandii w latach 1950 - 1955. Ciężarówka posiada drabinę o długości 30 metrów, pracowała w Cork i od roku 1952-go została przeznaczona jako jednostka zapasowa, używana tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Aby podnieść drabinę, strażacy po dwóch stronach mieli koła zamachowe i używając rąk ustawiali drabinę na żądaną wysokość. Odpowiedni zaczep blokował kąt nachylenia i drabinę ręcznie wysuwano do przodu...
Cała ekipa strażacka siedziała na drugim, tylnym siedzeniu. W tamtych czasach nie istniały pasy bezpieczeństwa, wiec jeśli ktoś dobrze się nie trzymał, to podczas zakrętu po prostu wypadał...
Deska rozdzielcza kierowcy jest genialna w swej prostocie.
Nie istniały komputery pokładowe, jak dzisiaj.
 To co na prawdę było potrzebne, było w zasięgu ręki...
Oczywiście silnik uruchamiany był w tamtych czasach za pomocą korby...
 Wiele czasu poświęcono aby odrestaurować każdy szczegół tej ciężarówki, która jeździła kiedyś po Cork...
W Muzeum Transportu możemy zobaczyć jeden z pierwszych, produkowanych na świecie, wozów strażackich. Prawdziwą perełką okazuje się eksponat, który gasił pożary w latach 1883.
To jeden, ogólnie mówiąc, zbiornik wodny, umieszczony na drewnianych kołach ciągnionych przez dwa konie a całość potrafiła ważyć około tony...
W razie pożaru, strażacy stawali po obu stronach wozu i na przemian unosili i opuszczali ramię pompy. Dzięki takim ruchom, pompa która znajdowała się wewnątrz pojazdu, wytwarzała ciśnienie potrzebne do "wypchnięcia" wody. Dziś wiadomo tylko, że w ten sposób można było w ciągu jednej minuty,  wytłoczyć prawie czterysta litrów wody.
Jeden taki wóz strażacki obsługiwało 30 mężczyzn.
Wraz z technicznym postępem wozy takie jak ten, zostały powoli wypierane.
A dzisiaj w Muzeum, na spokojnie możemy obejrzeć wszystkie detale takiego wozu, które na co dzień w latach XVIII wieku było używane na całym świecie.
Muzeum Transportu to nie tylko wozy strażackie. Możemy obejrzeć tu również pojazdy widziane na co dzień na ulicach Irlandii w latach ubiegłych. Jednym z fajniejszych okazów jest sam traktor rolniczy. Niestety ciężko dokładnie obejrzeć ten eksponat, gdyż ustawiony jest koło ściany oraz zastawiony jest innymi wozami. To niestety cena małej kubatury muzeum...
Byłem ciekaw jak wyglądało pomieszczenie dla kierowcy i byłem zdumiony jej wielkością.
Jednakże kierowca, dzięki zbyt wielkiemu oddaleniu szyb, miał ograniczony widok, a metalowe siedzisko, bez żadnej amortyzacji, musiało znacznie pogorszyć kierowanie takim pojazdem.
Cały kokpit zbudowany został z  drewna, co wiązało się przede wszystkim z niższymi kosztami produkcji...
Następnym okazem do obejrzenia jest " Latająca Świnia".
Tak dublińczycy określali samochód do czyszczenia kanalizacji miejskiej.
Pierwsze modele zaczęto używać w Dublinie w latach 30-tych XX wieku. Początkowo były malowane na zielono i nie posiadały bocznych drzwi. Auta te, choć tak brzydko nazwane, ratowały mieszkańców przed powodzią po ulewnych deszczach, których w Irlandii przecież nie brakuje.
Innym okazem jest unikatowy wóz strażacki z lat 1955. Pod ukrytą nazwą Dennis - ukrywa się fabryka, która specjalizowała się w produkcji wozów strażackich, aż do roku 1965.
Natomiast Dennis F8 to najbardziej udana jednostka tej firmy.
W Dublinie w latach 1957 testowano tylko trzy takie jednostki. Powszechnie znana była jako typ Ulster, gdyż władze Irlandii Północnej zakupiły aż 150 takich jednostek. Charakteryzowały się długowiecznością, 30 lat używania to nie mało, ale przede wszystkim tym, że były małe i wąskie, przez co mogły dostać się praktycznie wszędzie.
Kabina kierowcy charakteryzowała się prostotą. Nie komfort jazdy był tutaj najważniejszy....
Prawdziwą perełką Muzeum Transportu jest tramwaj No.9.
Linia ta została zamknięta w 1959 roku, która prowadziła na wzgórza Howth, na samą wysokość 365 metrów nad poziomem morza. Niestety linia ta, pomimo swej atrakcyjności, nigdy nie zanotowała dochodów. Tramwaj jest o tyle ciekawy, że zewnętrzny kadłub zbudowany jest z drewna tekowego.
Pierwsze egzemplarze były bardzo wywrotne, gdyż punkt ciężkości był umieszczony zbyt wysoko, jednakże z czasem poprawiono taki stan rzeczy. W dniu dzisiejszym wewnątrz trwają prace remontowe, ale latem pojazd wyciągany jest na zewnątrz Muzeum i można go oglądać od środka.
Dwa egzemplarze trafiły do Muzeów w Belfaście i Londynu.
 Ostatni a zarazem trzeci, trafił właśnie tutaj, gdzie restaurowano go 14 lat. Bowiem tuż przed zamknięciem linii znalazło się sporo kolekcjonerów pamiątek i tramwaj po prostu okradziono i przy okazji zdewastowano.
Osobiście byliśmy zaskoczeni wysokością pojazdu.
Tramwaj numer 9 zabierał na dolne piętro 32-óch pasażerów, na górne natomiast 41.
Oczywiście znalazły się tutaj wozy militarne. Jednym z nich jest Unimog 2269ZC.
Służył w Irlandii Północnej do roku 1984.
Konstrukcja dla mnie bardzo niezrozumiała. Pojazd mógł zabrać do 5 osób, które przebywały w niezbyt komfortowych warunkach. Siedziska jeszcze nie zrekonstruowane, być może z braku funduszy lub Muzeum jest w trakcie poszukiwania oryginalnych siedzeń.
Szczególnie kierujący musiał mieć małe problemy, po powiedzmy dwugodzinnej jeździe...
Tuż obok stoi inny wojskowy pojazd.
To Landsverk  ZC 5838, pojazd używany był w Irlandii w latach 1939 - 1989 w celach konwojowych i treningowych. Wieżyczka posiadała karabin maszynowy.
Następnym zabytkowym wozem strażackim jest Dennis Metz używany w Irlandii w latach 1955 - 1992. To już solidna konstrukcja przeznaczenia do gaszenia pożarów z wysokości.
Pojazd miał swoją bazę na Tara Street w Centrum Dublina. Z uwagą  patrzyliśmy na poszczególne elementy wozu, tym bardziej, że zazwyczaj pieszy nie ma szans na oglądanie szczegółów takiego pojazdu, pędzącego do pożaru lub akcji ratowniczej.
W dawnych czasach na drogach Irlandii jeździły pojazdy zwane Klinikami Zwierząt.
Specjalnie dostosowane ciężarówki miały w tylnej części mini gabinety zabiegowe.
Musiałem zajrzeć do środka i niestety troszkę się rozczarowałem: wnętrze pojazdu było zaśmiecone. Dowiedzieliśmy się, że samochód podarowała do Muzeum prywatna osoba i był to jedyny ocalały egzemplarz w Irlandii. Teraz było bardzo ciężko o oryginalne części tym bardziej, że tematycznie związane są z weterynarią....
Ciężarówka posiadała troje drzwi: dla kierowcy, pasażera oraz doktora w tylnej części pojazdu...
Z ciekawością obejrzeliśmy samochód wojskowy, budowany w latach 1940 - 1968.
Do złudzenia przypominał kształtem dzisiejsze amerykańskie Humvee.
No może nie sam przód auta, ale tył coś z nich ma.
Pojazd posiadał trzy osie, a więc był pojazdem o sześciu kołach. Wnętrze, choć niedoskonałe, posiadało sporo miejsca. Takim autem mogło podróżować sześciu żołnierzy a dodatkowo z tyłu pojazdu mieli małą pakę na wojskowe narzędzia.
Zastanawia tylko sens umieszczenia z przodu tak małej szyby.
Strażacki wóz Wallingford to mobilne cacuszko. W latach 1948 sporo jeździło takich wozów po ulicach Dublina. Moim zdaniem ciężarówka przepiękna.
W ciężarówce tej uderza prostota poszczególnych części. Wyjątkowym pomysłem były pedały sprzęgła, gazu i hamulca, gdzie ten ostatni był położony znacznie niżej od pozostałych. Miało to w teorii przyspieszyć, w razie konieczności hamowanie. Niestety zdjęcie nieostre, za co przepraszam.
Tablica z najważniejszymi wskaźnikami kierowcy została elegancko wkomponowana w drewnianą tablicę rozdzielczą. Hamulec ręczny posiadał metalowe zabezpieczenie i był umieszczony, tak jak dzisiaj, po lewej stronie kierowcy.
Pasażer kierowcy w czasie jechania na akcję, również wykonywał odpowiedzialne czynności. Używał dzwonu do informowania uczestników ruchu o zbliżaniu się pojazdu uprzywilejowanego.
Z czasem, gdy zaczęto używać elektrycznych syren, dzwon stał się jednym z symboli wozu strażackiego.
Reflektor umożliwiał oświetlenie zadymionego obszaru, aby ułatwić pracę przebywającym na drabinie strażakom. Nieodłączny element pojazdów strażackich w latach 1900 - 1955.
Jednym słowem ciężarówka jest przepiękna...
Innym również pięknym pojazdem w Muzeum jest tramwaj linii 253.
Jeden z pierwszych elektrycznych tramwai na ulicach Dublina, począwszy od roku 1901, gdy oficjalnie pożegnano się z końmi użytymi jako jednostki napędowe.
Akurat ten unikat możemy obejrzeć od środka. Motorniczy miał stały kontakt z pasażerami. Tuż nad jego głową istnieją schody prowadzące na górne pomieszczenia.
Na dolnych pomieszczeniach istniało 14 podwójnych siedzisk, ładnie oprawionych w materiał obiciowy. Mieściło się na nich około 30-u pasażerów.
 Na górnym pokładzie jeszcze brak siedzisk. Jednakże możemy sobie wyobrazić, że było bardzo podobnie wyglądające jak dolny poziom. Pasażerowie narzekać nie mogli...
Schody prowadzące na dół, były karkołomne, lecz nie inaczej wyglądają schody w dzisiejszych autobusach, jeżdżących po ulicach Dublina.
Obok tramwaju z linii 253 stoi tramwaj z linii 244. Również pięknie odrestaurowany.
To jeden z tramwajów, który był dostosowany do technologi elektrycznej: innymi słowy był to dawniej tramwaj który ciągnęły konie.  Prace nad odrestaurowaniem naczepy trwały 10 lat i wykonywane były dzięki wolontariuszom.
Prace wciąż jednak trwają, sprawiając wiele radości tym, którzy poświęcają swój czas.
Zostały do zrobienia tylko elementy kosmetyczne wewnątrz pojazdu. Już teraz w oknach widać firanki stosowane na tych liniach od czasów powstania linii.
A oto tak wyglądało odnalezienie tegoż wozu oraz poszczególne etapy odrestaurowania:
Zdjęcia pobrane z Oficjalnej strony internetowej Muzeum:
http://www.nationaltransportmuseum.org
Nie sposób wymienić wszystkich pojazdów znajdujących się w Muzeum Transportu.
Możemy zobaczyć ich znacznie więcej, takich jak: dawny powóz dostawcy chleba z wczesnych lat XIX wieku...
...możemy zobaczyć i dotknąć dostawczą ciężarówkę dowożącą do Pubów  i lokali Guinness'a...
...czy ciężarówkę dostawczą z Droghedy...
...czy też autobusy kurujące na liniach do Howth.
I wiele innych, które specjalnie pominąłem, aby nie pokazać wszystkiego a przez to zachęcić Was do odwiedzenia tego miejsca.
Niestety Muzeum Transportu czynne jest tylko w Soboty i Niedziele, w bardzo krótkim odstępie czasu: Od godziny 14.00 do 17.00.
Czemu tak krótko? Brak pracowników i okrojone koszty, jednakże warto je odwiedzić!
Oficjalna strona internetowa Muzeum:
http://www.nationaltransportmuseum.org/
  Myślę, że Starszy Pan ucieszy się na widok większej ilości turystów...
*********************************************
Lokalizacja:
Howth, Hrabstwo Dublin, Irlandia
Koordynaty GPS:
53°23'11.24"N   06°04'51.34"W
Film:
Autor: Out and About Ireland
Tytuł: National Museum of Transport
INFORMACJE:
Czynne tylko w Soboty, Niedziele i w Banki Holiday
Styczeń
14.00 - 17.00
Maj
14.00 - 17.00
Wrzesień
14.00 - 17.00
Luty
14.00 - 17.00
Czerwiec
14.00 - 17.00
Październik
14.00 - 17.00
Marzec
14.00 - 17.00
Lipiec
14.00 - 17.00
Listopad
14.00 - 17.00
Kwiecień
14.00 - 17.00
Sierpień
14.00 - 17.00
Grudzień
14.00 - 17.00
Bilety:
Dorośli:
Dzieci:
Familijny:



Email:
Telefon:
086 828 9437
MAPA: