niedziela, 22 lutego 2015

Post No.108: Klify Shanganagh - lewa strona Bray

W pierwszą słoneczną sobotę Lutego wybraliśmy się do uroczej, nadmorskiej miejscowości, znajdującej się nieopodal Dublina - Bray.
 Zostawiamy auto na Parkingu, które w weekendy jest darmowy i ruszamy w lewą stronę.
Nasz wybór nie jest przypadkowy. Ruszamy na małe klify które zwane są tutaj klifami Shanganagh a które odkryliśmy przypadkiem osiem lat temu, gdy tuż po przyjeździe do Irlandii, dosyć często odwiedzaliśmy Bray, dojeżdżając tutaj autobusem. Więc ruszyliśmy w kierunku dawnego portu, którego potężne falochrony wciąż znajdują się na swoim miejscu. Dzisiaj, jest to miejsce w którym w okresie letnim wodowane są prywatne jachty i wszelakiego typu łodzie.
Ten porcik to jedno z miejsc, w którym rodzice pokazują dzieciom łabędzie i mewy, które są do ludzi przyzwyczajone i podchodzą bardzo blisko w oczekiwaniu na darmowy chlebek.
Zresztą korzystając z odpływu, znajdziemy tutaj wiele gatunków ptaków, które starają się żerować w mule. Zauważyliśmy, że poszczególne gatunki ptaków trzymały się razem w grupie, jednocześnie nie przeszkadzając innym gatunkom. Szkoda że nie jest tak z ludźmi...
Mijając stary port, znaleźliśmy metalową pokrywę oznaczającą jakiś ukryty pod nią licznik. Nawet na tak mało ważnym, zdawało by się, przedmiocie, znaleźć można dawne celtyckie symbole, z których Irlandczycy są bardzo dumni...
Zbliżając się do samej plaży Shanganagh, widzimy z daleka, że baraszkują na niej weseli uczestnicy, którym nie za nadto przeszkadzała zimna woda...
 Znaleźliśmy się na plaży.
Z tej perspektywy nie wygląda to zachęcająco, i jest to jednym z dwóch powodów, ze plaża ta nie jest oblegana przez turystów.
Wystarczy zejść niżej i widok, który nam się wyłania, zachęca nogi do dalszego marszu...
Oglądając się za siebie zauważamy, że szczyt góry w Bray oprócz turystów, w dniu dzisiejszym został zdobyty również przez motolotniarzy...
Plaża Shanganagh jest bardzo specyficzna: w całości pokryta kamyczkami nie ułatwia nam poruszania się, co jest drugim z powodów, dlaczego jest unikana. Lecz w zamian znajdziemy tutaj, spokój...
Maszerując wzdłuż klifów, zauważamy stary mur który został zbudowany aby złagodzić siłę uderzania fal, które nieubłaganie, od lat podmywają tutejsze klify...
Od czasu, do czasu, mijają nas osoby, które pomimo trudności, z przyjemnością pokonują plaże... 
Niestety trzeba dokładnie patrzeć pod nogi, gdyż oprócz kamieni, znajdujemy na plaży śmiecie czasów obecnych, i ewentualne stąpnięcie grozi poważną kontuzją.
Zauważamy również nietypowe muszelki, które przyssały się do głazu na dość nietypowej wysokości....
Większość kamyczków na plaży klifów Shanganagh są niesamowicie wygładzone.
Część z nich, dzięki ciągłemu "turlaniu się" po innych kamyczkach, są okrągłe...
...oraz takie, które zostały w jakiś sposób wydrążone przez formy życia mieszkające w morzu.
W czasie naszego marszu, zauważamy grupę kajakarzy, którzy dzielnie pokonywali wzniesienia fal.
Klify Shanganagh wyglądają uroczo, ciągną się przez parę kilometrów i,  jak widać na zdjęciu, niewiele na niej ludzi... Gdzieś tam w oddali, jakaś kobietka wpatruje się w dal....
Za każdym razem znajdujemy na niej piłeczki golfowe, gdyż na wierzchu klifów znajduje się Klub Golfowy. Taka dodatkowa atrakcja... :-)
Jakże urocze i jakże inne są te klify. Przyciągają wzrok i wciąż opierają się falom Morza Irlandzkiego.
A oto najlepszy dowód, który znaleźliśmy, żeby udowodnić co się dzieje z kamyczkami, dzięki ciągłemu przetaczaniu się przez fale. Oto resztki cegły...
Każdy spacer kiedyś się skończy, tak jak nasz dzisiaj.
To wyjątkowe miejsce, niezbyt znane. Może ktoś z Was również podrepcze po tych kamyczkach...
Oto mała mapka, aby dopomóc w odnalezieniu miejsca...
*********************************************
Lokalizacja:
Cliff's of Shanganagh, Bray, Co,Wicklow, Ireland
Koordynaty GPS:
53°12'27.96"N   06°06'07.48"W
MAPA:
*********************************************

niedziela, 15 lutego 2015

Post No.107 - Mała Latarnia Na Valentia Islands

Przebywając na Valentia Islands - wyspie w hrabstwie Kerry, wracając z miejsca, w którym odkryto ślady Tetrapoda, zauważyliśmy w oddali maleńką latarnię i nie zastanawiając się, ruszyliśmy w jej kierunku. Przybywając na miejsce stwierdziliśmy, że latarnia otwarta jest dla turystów.
Latarnię dla zwiedzających otwarto dopiero rok wcześniej, dzięki wspólnej inicjatywie hrabstwa Kerry i Zarządu Komisarycznego Irlandzkich Latarń, które liczą, że ten wspaniały punkt, zwany inaczej Cromwell Point, zwiedzi wielu turystów. Pierwsze historyczne zapiski o tym miejscu pochodzą już z XVI wieku, gdzie pierwotnie budynek służył jako Fort, strzegący wejścia do zatoki.
Przekraczamy bramę i zbliżamy się maleńkiej budki, w której kupujemy bileciki. 
Piekielny Motor, który stał przy budce z biletami był własnością naszego Przewodnika, który czekał na nas wewnątrz Latarni....
Niestety musimy trzymać się wytyczonej drogi.
Choć znajdujemy się na terenie wydzierżawionym przez Zarząd Komisaryczny, właścicielem gruntów jest osoba prywatna, która nie pozwala na swobodne zwiedzanie okolicy Cromwell Point.
Wielka szkoda, gdyż mieliśmy nadzieję, że z bliska zobaczymy Stojący Kamień - świadectwo życia dawnych mieszkańców Irlandii. Ten, na który patrzyliśmy miał ponad trzy metry wysokości.
Zbliżając się do Latarni mamy wrażenie, że zbliżamy się do jakiejś łodzi, która wznosi się na kamiennych falach. I choć to tylko nasza fantazja, ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że kształt kompleksu nie powstał przypadkiem...
Tak jak pisałem wcześniej, zabronione jest samowolne zwiedzanie, więc musimy trzymać się wytyczonego szlaku. Zbliżając się do wejścia widzimy, że akurat jakaś grupa zakończyła zwiedzanie Latarni...
Mijając betonową kładkę służącą jako most pomiędzy malutkim urwiskiem, na prawo od nas zauważamy specjalnie wybudowane wgłębienie, które w dawnych czasach służyło jako przystań dla statków. Trzeba pamiętać, że Valentia Islands, a tym samym fort, na którym właśnie przebywaliśmy, był odcięty od świata, więc ewentualną żywność, jak również proch i amunicję dostarczano dzięki  łodziom, które przybywając na miejsce, właśnie w tym miejscu cumowały. 
 Jedynym przejściem pomiędzy cumującymi statkami a Fortem, były wykute w skale schody.
Chyba raczej nie chciałbym pokonywać tych stopni w czasie deszczu, gdy wieje wiatr...
Poznajemy Naszego Przewodnika.
To dzięki niemu, dowiadujemy się, że wokół białego muru okalającego Latarnię, znajdują się specjalne bloczki. To pomysł jednego z żyjących tutaj Latarników, który własnoręcznie je zbudował a które służyły.... jako podpórki pod drabinę, którą latarnik ustawiał w czasie malowania muru.
Budynek, w którym żyli Latarnicy, został odremontowany dzięki funduszom otrzymanym z UNESCO. Niestety wnętrze jest jeszcze bardzo ubogie i nie w pełni wyremontowane, lecz planuje się tutaj otwarcie małego Muzeum oraz małej kawiarenki. 
Dzisiaj dzięki naszemu przewodnikowi dowiadujemy się, że właśnie te miejsce, na początku XIX wieku było końcowym etapem budowy kabla telegraficznego, który łączył Amerykę z Europą. 
http://atlantic-cable.com/Maps/AT/ATMapD.jpg
Mieliśmy szansę własnoręcznie wystukać sygnał Morse'a, co też uczyniliśmy. Lecz czy ktoś nasze wystukiwanie zrozumiał? Raczej nie...
Ruszamy dalej i wkraczamy na teren dawnego fortu a dzisiejszej Latarni.
Zanim jakikolwiek żołnierz wszedł na teren fortu, musiał zdać swoją broń przez zakratowane okienko, które służyło również jako wizualna forma identyfikacji.
Broń była przechowywana w pomieszczeniu, które znajdowało się w niewielkiej odległości od opisywanego okienka.
Pomieszczenie te było jednocześnie magazynem broni. 
Temperatura wewnątrz była idealna i nie pozwalająca na przemoknięcie lub zawilgocenie strzelniczego prochu...
Wyszliśmy na zewnątrz i zobaczyliśmy specjalnie zbudowany drewniany podest, który umożliwiał nam wejście na wysokość murku.
Dzięki temu, mogliśmy podziwiać tutejszą Panoramę. 
Staliśmy koło starej armaty, którą nieubłagalnie zmieniał upływający czas.
 To jedyna z wielu, które umieszczone były w odległości kilku metrów od siebie, zapewniając większe pole ostrzału, obramowując w ten sposób całe wejście do zatoki.
Weszliśmy do Latarni i zaczęliśmy wspinać się na jej szczyt, pokonując niewielkie dwa poziomy po krętych schodkach...
Fort przeistoczył się w Latarnię w 1841 roku, pomagając żeglującym statkom odnaleźć drogę do portu.  Dzisiaj czynione są starania, aby zdobyć oryginalną działającą lampę, lecz według słów naszego przewodnika, na całym świecie istnieje w tej chwili tylko jedna fabryka, która mogłaby dostarczyć taki eksponat i znajduje się ona w Niemczech. 
Niestety cena takiej lampy, jak na razie przewyższa finansowe możliwości Latarni Valentia Island...
Wyszliśmy na zewnątrz i pomimo niewielkiej wysokości Latarni, mamy doskonały widok na okolicę...
Zauważamy, że za domkiem dla Latarników, istnieje ogródek, w którym Latarnicy hodowali swoje warzywa. Jak widać na zdjęciu poniżej, dach domu został niedawno odnowiony a uszkodzenia dachu powstały dzięki huraganom, które nawiedziły Irlandię na przełomie Styczeń/Luty w 2014 roku...
Spoglądamy w dół. 
Armata wciąż stoi na swoim miejscu.... :-)
Tak oto zakończyliśmy nasze zwiedzanie. 
Choć położenie Latarni w punkcie zwanym Cromwell Point jest na pewno spektakularne, siła wiatru w czasie trwających sztormów tutaj jest wyjątkowa. Latarnia położona pomiędzy dwoma wzniesieniami, narażona jest na niesamowitą siłę wiatru, który potęguje się pomiędzy dwoma położonymi na przeciwko wzniesieniami, tworząc tak zwany "korytarz".
 Choć ciężko w to uwierzyć, w lutym 2014 siła wiatru dochodziła tutaj do 220 km/h.
Znaleźli się śmiałkowie, którzy uwiecznili te dni na swoich zdjęciach:
Nawet The Journal.ie musiało pokazać swym rodakom uszkodzenia po sztormach...
Image: Billy Horan
Dla przykładu, właśnie dzięki zdjęciom Billy'ego Horan'a, w dniu dzisiejszym  możemy porównać ogrom zniszczeń, które wyrządził wiatr...
Image: Billy Horan
 Wiatr zachowywał się jak papier ścierny. Po sztormie trawa po prostu znikła...
Image: Billy Horan
Nasz przewodnik, również wskazał nam przykład:
Oto wielki głaz ważący kilkanaście ton, który dzięki huraganom został "przeniesiony" z miejsca, w którym teraz siedzi jakiś ptaszek. Po prostu niewiarygodne...
Taka mała Latarnia a od wieków nie poddała się siłom natury...
*********************************************
Lokalizacja:
Cromwell Point, Valencia Islands, Co.Kerry, Ireland
Koordynaty GPS:
51°55'54.94"N   10°19'22.08"W
Film:
Autor: Kerry Gathering
MAPA:
*********************************************