piątek, 30 września 2016

Post No.147: Miejsce w którym straszy - Hell Fire Club

Z początkiem pierwszych wiosennych dni wybrałem się na wzgórze Mountpelier, które jest bardzo popularnym miejscem wśród dublińczyków. Choć wysokość wzgórza wynosi tylko 383 metry nad poziomem morza, swoim położeniem oferuje niesamowity widok na stolicę kraju oraz szereg krótkich spacerów po leśnych traktach i dróżkach, o łącznej długości około 4,5 km. Nie ulega wątpliwości, że Montpelier Hill za dnia przyciąga setki osób, lecz po zachodzie słońca nikt się do niego nie zbliża, gdyż miejsce to uznane jest za straszne, niebezpieczne i nawiedzone!!!
Pojawiam się na lokalnym parkingu tuż przed godziną 10.
O tej porze parking jest jeszcze zupełnie pusty..
Mijając metalową bramę, trzymam się szutrowej drogi i rozglądam się z ciekawością wokół siebie, gdyż jeszcze nigdy nie byłem w tej części Gór Wicklow. Z przyjemnością dostrzegam w przyrodzie odznaki wiosny a jej zielonkawy kolor jest coraz bardziej widoczny...
Po przejściu około 200 metrów po mojej prawej stronie wyłoniła się dróżka prowadząca na szczyt Mountpelier. Oczywiście znajomość odpowiedniego kierunku zawdzięczam mapie, którą można znaleźć na samym parkingu a którą uwieczniłem za pomocą aparatu fotograficznego.
Odcinek do szczytu, który muszę pokonać jest niewielki lecz dość stromy. Pochyłość oraz zimowa przerwa daje mi się we znaki: już gdzieś tak w połowie muszę się na chwilę zatrzymać i złapać drugi oddech. Jest to doskonała okazja, aby zobaczyć jak wygląda miejscowa okolica...
 Kontynuując podejście, po mojej lewej stronie mijam leżące wielkie głazy, które znajdują się na granicy tutejszego lasu. Dzięki swojemu położeniu oraz wielkości, wyglądają bardzo tajemniczo a ja mam wrażenie, że nie znalazły się tutaj przypadkiem...
Do samego szczytu pozostało już niewiele...
... i po kilku następnych minutach wyłonił mi się budynek, który od niemalże 300 lat uważany jest jako nawiedzone miejsce. Hell Fire Club...
 Dom ten zbudował w 1725 roku, najbogatszy w tym czasie na Zielonej Wyspie, irlandzki parlamentarzysta William Conolly, który miał wizję zagospodarowania budynku jako domek myśliwski.
Okolicznej ludności fakt powstania w tym miejscu domku myśliwskiego w ogóle się nie spodobał. Nie chodziło tutaj o bogactwo właściciela ani o przyszłe polowania lecz o fakt, że William Conolly zdecydował się zniszczyć starożytny kopiec, wykorzystując przy budowie jego kamienie i głazy.
Niedługo po zakończeniu budowy, nad wzgórzem Mountpelier rozpętała się straszliwa burza, która w całej swej sile zniszczyła dach posiadłości. Choć właściciel dobudował nowy, miejscowi zaczęli przypisywać te nieszczęście jako dzieło Diabła, który zemścił się tak za zniszczenie kopca.
Tym samym The Hunting Lodge zaczęto kojarzyć jako miejsce zła.
Cztery lata później William Conolly zmarł.
Przez kilka następnych lat budynek pozostawał bez właściciela, popadając powoli w ruinę aż do czasu, gdy wydzierżawiło go stowarzyszenie Hell Fire Club. Kluby te powstały w Irlandii z początkiem XVIII wieku i znane były ze skandalicznego zachowania, nadmiernego picia oraz deprawacji. Głównym mottem członków klubu było: "Rób co chcesz"! I tak w istocie było.
Rozpowszechniły się historie o działalnościach takich klubów, gdzie normalną praktyką było pijaństwo, orgie, okultyzm i kult szatana, jak również przemoc dla zabawy oraz składanie ofiar z ludzi i zwierząt. Ile jest w tym prawdy, nie wiadomo, lecz odosobnienie dawnego domku myśliwskiego oraz poprzednie historie związane z Mountpelier, sprzyjały powstawaniu takich historii. Od tamtej pory przyjęła się inna nazwa, która istnieje do dziś:
Hell Fire Club!!!
***
W końcu znalazłem się przy jednym z paru istniejących tutaj wejść i wszedłem do środka. Nie ukrywam, że czułem się jakoś tak dziwnie. Może dlatego, że byłem tutaj sam a może dlatego, że mój szósty zmysł faktycznie coś wyczuwał. Chyba nawet towarzyszyło mi maleńkie uczucie strachu...
Na parterze znajdowało się pomieszczenie dla służby a po drugiej stronie budynku była kuchnia z wielkim kominkiem, który jednocześnie był systemem grzewczym.
Wszystkie opowieści związane z dawnym domkiem myśliwskim mówią, że to właśnie tutaj, przy budowie jednego z kominów użyto kamieni, które pierwotnie były częścią starożytnego kopca.
Wikipedia
Oba pomieszczenia łączy korytarz o kilku kwadratowych oknach, zbudowanych na poziomie gruntu. Maszerując tak tym korytarzem czułem, że włosy na karku mi się jeżą. Może to za sprawą czyjejś obecności lub też przez znane mi opowieści dotyczące tego miejsca. Otóż nie jeden ze zwiedzających czuł tutaj dziwny dotyk lub pociąganie za breloczki, naszyjniki lub kolczyki...
W centralnej części budynku, znajdują się schody prowadzące na pierwsze piętro. Pokonując niewielkie stopnie mam nieodparte wrażenie, że nie jestem tutaj sam...
Szedłem korytarzem, po którym na pewno w XVIII wieku chodził Prezes Klubu Hell Fire Richard Paterson, który został nazwany "The King of Hell". Podobno w czasie spotkań Klubu, ubrany był jak Szatan mający rogi, skrzydła a nawet kopyta!
Przeszedłem ku jednej z sal znajdujących się na bocznych stronach Hell Fire Club. Być może to właśnie w jednej z nich, wydarzyła się historia, która już od niemal trzystu lat jest wciąż, z pokolenia na pokolenie, powtarzana.
Otóż pewnego dnia, nieopodal posiadłości znaleziono martwe ciało chłopca leżącego twarzą w górskim potoku. Miejscowy gospodarz nalegał na zbadanie sprawy i poprosił duchownego, aby towarzyszył mu do Hell Club. Gdy tam dotarli, zapadła już ciemność...
Pukając do drzwi nie spodziewali się, że otworzy im człowiek ubrany w wysokim, czarnym płaszczu. Osoba ta wepchnęła przybyłych do środka i zaprowadziła do jadalni, gdzie rozpoczynał się bankiet. Nieproszeni goście, gdy zostali zmuszeni do zajęcia krzeseł zauważyli, że do pomieszczenia wszedł wielki, majestatyczny czarny kot, zajmując jedno z głównych miejsc. Kapłan zauważył, że uszy kota nie były wyprostowane lecz leżące jak rogi a jego oczy, pełne nienawiści spojrzały na duchownego...
Ksiądz od razu zrozumiał z kim ma do czynienia, sięgnął do sutanny i wyjął z niej buteleczkę ze święconą wodą. Recytując modlitwę egzorcyzmu, rzucił nią w diabelną postać, wywołując tym samym wielki chaos w pomieszczeniu. Modlił się tak do czasu, aż znikł dym i zapach siarki a wtedy ujrzał, że wszyscy zniknęli oprócz rannego miejscowego gospodarza, który miał na swym ciele ślady pazur ...
Inna z legend opowiada, jakoby młody rolnik, imieniem Bohernabreen był strasznie ciekaw co też dzieje się nocami na spotkaniach w Hell Fire Club i pewnej nocy wybrał się sam na wzgórze Mountpelier. Rolnika odnaleziono następnego dnia, błąkającego się po lesie kilka kilometrów od nawiedzonego miejsca. Do końca swojego życia nie przemówił, pozostał głuchy i niemy...
Punktem zwrotnym działalności stowarzyszenia Hell Fire Club był pożar, który objął cały budynek, praktycznie zupełnie niszcząc go. Oczywiście dzięki dotychczasowej działalności klubowiczów, przypisywano kilka wersji przyczyn powstania pożogi. Jedna z wersji głosi, że podpalaczem był syn Williama Conolly, który odmówił dzierżawy terenu. Druga, bardziej złowieszcza opowiada, że w trakcie czarnej mszy jeden ze służących został oblany whiskey i podpalony. Ten biegając w bólu dotykał wszystkich mebli, podpalając wszystko dookoła wnosząc tym samym wielki pożar...
Po tym wydarzeniu Club przeniósł się do znacznie niżej położonego domu, zwanego The Stewards House, jednak wraz z postępującym czasem, działalność stowarzyszenia praktycznie umiera...
The Stewards House. Wikipedia
Opuszczając Hell Fire Club doskonale zdaję sobie sprawę, że tak na prawdę historia tego miejsca nie kończy się na opisanych przeze mnie wydarzeniach. Już w roku 1771 stowarzyszenie reaktywowało się i jak podania głoszą, już podczas pierwszych ceremonii porwano i zamordowano jedną z córek miejscowych rolników. Tuż przed swoją śmiercią, ówczesny Prezes Thomas "Buck" Whaley wyraził skruchę i żal za swoje czyny a wraz z jego śmiercią stowarzyszenie rozwiązano.
Szukając wszelkich informacji na temat dawnego domku myśliwskiego, natrafiam na ślady dalszych, niewytłumaczalnych zdarzeń, które występują na Mountpelier Hill. Otóż niejednokrotnie, w trakcie spacerów po wzgórzu przed wieczorną porą widziane są przez wielu ludzi dziwne wielkie cienie, przenikające między drzewami. Niektórzy widzą w nich postać wielkiego, czarnego kota...
Ci, którzy odważyli się udać na Hell Fire Club nocą opowiadają, że słyszeli przerażający okrzyk torturowanej kobiety. Tej samej, którą tutaj z końcem XVIII wieku zamordowano, uprzednio dla zabawy umieszczając ją w beczce, oblewając smołą i podpalając. Następnie beczkę pchnięto tak, aby stoczyła się na sam dół wzgórza...
Zdaje się że czarne siły nie opuszczają wzgórza nawet po upływie wieku. W 1922 roku pięciu ukrywających się w Steward House rewolucjonistach IRA ginie w rozegranej tam strzelaninie. Rozlana krew wsiąka w ziemię...
W poszukiwaniu nowszych wydarzeń trafiłem na jedno z bardzo popularnego irlandzkiego forum internetowego. To właśnie tam padło pytanie czy ktoś odwiedził Hell Fire Club nocą. Jeden z odpowiadających opowiedział, że kiedyś zdarzyło mu się spacerować szczytem Montpelier w czasie trwania gęstej mgły. Raptem nie wiadomo skąd, wyłoniła się kobieta pytając go o drogę. Przeraził się wtedy nie na żarty, choć dzisiaj uważa już, że było to nawet, hmmm, normalne...
Druga z osób opowiedziała, jak nocą podeszła pod sam Hell Fire Club. Wielką dla niej niespodzianką okazał się fakt, że w oknach na pierwszym piętrze ujrzała światło palących się wewnątrz świec. Przeraziła się nie na żarty, gdy zobaczyła obok siebie, wyryte w ziemi symbole okultystyczne takie jak pentagram. Nie zastanawiała się dłużej i uciekła...
Wielu z forumowiczów, którzy odwiedzili te nawiedzone miejsce nocą zgodnie twierdzi, że jest to ulubiony obszar wszelakiego typu narkomanów, którzy niejako znajdują tutaj schronienie na noc. Przeważająca większość uważa jednak, że Montpelier Hill jest nawiedzone i przepełnione złą mocą. Za przykład podaje ostatnie wydarzenia, które rozegrały się na szczycie  w czerwcu tego roku, gdy zostały zaatakowane i zranione nożem trzy młode osoby...
www.independent.ie
Jak jest na prawdę to nie wiem. Osobiście wolę jednak podziwiać tutejsze widoczki...
*********************************************
Lokalizacja:
Mountpelier Hill, Wicklow Mountains, Ireland
Koordynaty GPS:
53°15'11.8"N   6°19'17.5"W
Film:
Autor: SkyCamIreland
MAPA:
*********************************************

sobota, 10 września 2016

Post No.146: Mniej znane miejsca w Irlandii...

Chyba w każdym kraju na świecie istnieją miejsca, które choć są warte zobaczenia, na próżno ich szukać w przewodnikach lub na mapach. Nie inaczej jest z Irlandią: wielokrotnie spotkaliśmy się z sytuacją, gdy na mapie samochodowej pod "suchym"oznaczeniem drogi R373, skrywało się piękno, które stworzyła natura lub też... człowiek. Jednym z takich miejsc jest "Muszelkowy Dom" który odkryliśmy przypadkiem jadąc na jedną z Wexfordzkich plaż, zbudowany przez lokalnego artystę , który otynkował swój dom morskimi muszlami . Zajęło mu to "tylko" 30 lat...
Post No.18
Post No.18
Zdarzało się nam wielokrotnie odkrywać nowe i przepiękne miejsca, które były położone tuż obok "tych sławnych", opisanych i zaznaczonych w przewodnikach. Tak właśnie odkryliśmy cudowną i magiczną przełęcz Doolough Pass, położoną niedaleko Świętej Góry w Irlandii, Croagh Patrick w hrabstwie Mayo. Akurat tego dnia stwierdziliśmy, że mijając górę, pojedziemy dalej, przed siebie, aby zobaczyć co kryje się za następnym zakrętem drogi.
Post No.123
Niedawno opisywałem naszą przygodę na Półwyspie Dingle, gdy witając się z gospodarzami B&B, ci z satysfakcją w głosie oznajmili nam, że na Dingle doszła jeszcze jedna atrakcja turystyczna. Okazało się, że akurat pojawiliśmy się w momencie tworzenia makiety do następnej części Star Wars, budowanej niedaleko wzgórza Waymont. Oczywiście od razu udaliśmy się na miejsce, choć ze względu na Ochronę obiektu, nie udało nam się zrobić zdjęcia z bezpośredniej bliskości. Potem dowiedzieliśmy się, że ekipa Star Wars, po kilkunasto dniowej obecności na tym przepięknym półwyspie, przeniosła się na Malin Head w hrabstwie Donegal.
Post No.136
Podobnie było w dniu, gdy jechaliśmy na Mizen Head. Obraliśmy nietypową trasę przez Cork i właśnie w tym mieście zadecydowaliśmy, że do samego Mizen będziemy jechać przy irlandzkim nabrzeżu. Niestety już po kilkunastu kilometrach musieliśmy zweryfikować nasze plany, gdyż trafiliśmy w mieście Clonalkity na świetne miejsce w którym się doskonale bawiliśmy. Był to Model Railway Village, w którym spędziliśmy masę czasu i przez to dotarliśmy na Mizen Head z wielkim opóźnieniem...
Post No.95
O tych wszystkich miejscach już pisałem. Chciałem Wam tylko pokazać, że nie trzeba w Irlandii trzymać się konkretnego kierunku, czasami wystarczy troszkę zboczyć z zaplanowanej trasy i macie duże prawdopodobieństwo, że odkryjecie miejsce, które zostało niechcący zatarte przez monopolistów reklamujących pierwszą dwudziestkę najczęściej odwiedzanych miejsc w Irlandii...
Post No.139
Dzisiaj chciałbym opisać dwa miejsca, które poznaliśmy w podobnych okolicznościach.
Pierwsze z to przełęcz Glengesh Pass. 
Tego dnia naszym celem był opisywana już przeze mnie wioseczka o nazwie Port, która była prawdopodobnie pierwszym portem zbudowanym w hrabstwie Donegal. W dniu dzisiejszym te urocze miejsce jest w zasadzie opuszczone, na trawiastych zboczach widać ruiny domów w których dawniej mieszkali ludzie. 
Post No.88
Uprzednio jadąc drogą N56 w kierunku północnym, w miejscowości Brackey skręciliśmy w lewo, w drogę R230. Po przejechaniu kilkuset metrów, zza zakrętu wyłoniła nam się prosta droga, a na jej końcu majaczyła nam wielka góra, do której nieustannie się zbliżaliśmy. 
Wjazd na sam szczyt nie był łatwy, w pewnym momencie musiałem wrzucić jedynkę co chyba świadczy o samej stromiźnie, którą właśnie pokonaliśmy. Jednakże sam urok przełęczy Glengesh Pass zobaczyć można znajdując się już na samym szczycie.
Pokonując kilkanaście następnych metrów zatrzymujemy się na tutejszym parkingu. mając tym samym doskonałą okazję do małego odpoczynku po kilkugodzinnej jeździe. 
Widok Przełęczy Glengesh Pass z lotu ptaka...
Po pokonaniu przełęczy ruszyliśmy dalej. Zanim jednak dojechaliśmy do dawnej wioseczki Port, musieliśmy przejechać przez obszar praktycznie w ogóle nie zamieszkany przez ludzi. Odległość pomiędzy jednym a drugim domostwem, można było liczyć w kilometrach. 
Oczywiście, jako zwiedzający turyści takie widoki nam się podobały, lecz w czasie naszej jazdy zastanawialiśmy się jak wygląda takie życie osób tutaj mieszkających: do sklepu okropnie daleko, sąsiadów nie ma...
Wraz z mijanymi kilometrami mieliśmy wrażenie, że otaczająca natura jest coraz bardziej surowsza, dzięki silnym i bardzo zimnym atlantyckim wiatrom. Nie widzieliśmy ani jednego drzewka...
Domy coraz rzadziej widoczne na naszej trasie, wyglądały zupełnie inaczej niż te, które widzimy zazwyczaj w naszych podróżach...
Tak właśnie wygląda Przełęcz Glengesh Pass, wraz z drogą prowadzącą do dawnej wioski Port...
***
Drugim miejscem, które odkryliśmy w naszej podróży to niewielki wodospad, znajdujący się dokładnie na granicy pomiędzy hrabstwami Galway i Mayo. Choć nazwa wodospadu jest ciężka do zapamiętania, to jednak łatwo go odnaleźć, gdyż leży pomiędzy innymi dwoma znanymi atrakcjami: Doolough Pass oraz Jedynego Fiordu Irlandii - Killary Fiord. Mowa o Aasleagh Waterfalls.
Wodospad sam w sobie nie jest wysoki, ale za to kaskadowy i leżący w cudownym miejscu.
Oczywiście i tym razem odkrycie było przypadkowe i w zasadzie dzięki temu, że na niewielkim parkingu zobaczyliśmy samochód i wysiadających z niego ludzi. Dopiero wtedy dostrzegliśmy znak, który dobitnie informował nas o leżącej niedaleko atrakcji.
Ruszyliśmy za ciekawskimi turystami  i już po chwili staliśmy na zakręcie drogi, która prowadziła  na most a dalej, w kierunku Fiordu Killary. 
Gdy podeszliśmy do końca asfaltu, ujrzeliśmy już z bliska cały wodospad. Nie ukrywam, że byliśmy troszkę rozczarowani, gdyż wyobrażaliśmy tutaj sobie jakiegoś wodnego potwora o niesamowitym przepływie wody. Lecz już po chwili zaczęliśmy doceniać piękno Aasleagh Waterfall.
Wodospad ten tak jak napisałem wcześniej, jest kaskadowy co oznacza, że woda spada stopniowo. Choć może faktycznie nie wysoki, wodospad ten potrafi nieźle szumieć. Polecam obejrzenie filmiku, który umieściłem poniżej, ukazującego ten sam wodospad po deszczu...
Podeszliśmy do drewnianej barierki, umożliwiającej zbliżenie się do strumienia. Zaskoczeniem dla nas był fakt obecności koła ratunkowego, znajdującego się w żółtej obudowie, zawieszonego przy kładce. Choć strumień nie wyglądał na głęboki, prawdopodobnie mogło być tutaj inaczej lub też zdarzały się jakieś  wypadki
Zakazu wchodzenia na kamienie zanurzone w strumieniu oraz o za nadto nie zbliżanie się do rzeczki, wydaje się uzasadniony lecz istniejąca dróżka wydeptana stopami turystów świadczy o czymś innym...
Sama rzeczka znika za paroma zakrętami i wpada do Fiordu Killary, aby po kilku następnych  kilometrach złączyć się z Oceanem Atlantyckim...

*********************************************
Lokalizacja Glengesh Pass:
Loc Glengesh Pass, Ardara, Co.Donegal, Ireland
Koordynaty GPS:
54°43'13.8"N   08°29'04.1"W
Film:
Autor: Sean Taggart
MAPA:
*********************************************
Lokalizacja Aasleagh Waterfall:
Eriff River, Co.Mayo, Ireland
Koordynaty GPS:
53°37'04.6"N   09°40'21.0"W
Film:
Autor: Patrcik Butler
MAPA:
*********************************************