piątek, 22 kwietnia 2016

Post No.134: Ukryte atrakcje w Hrabstwie Mayo...

W naszych podróżach po Irlandii, znaleźliśmy czas na zwiedzanie daleko położonego od naszego miejsca zamieszkania, hrabstwa Mayo. Tym razem za cel, obraliśmy jeszcze niezbadany przez nas Półwysep Mullet. Mieliśmy cichą nadzieję, że to, co tam zobaczymy, zrekompensuje nam odległości, które musieliśmy tego dnia pokonać. 
Niestety tradycyjnie już w czasie naszej podróży, pogoda nam nie dopisała: przez cały dzień padał deszcz oraz wiał boczny wiatr, utrudniając mi prowadzenie pojazdu. Nasz GPS prowadził nas poprzez jedyną, prowadzącą na Półwysep, drogę R313. Za miastem Bellmulet trasa ta przebiega tuż przy Zatoce Tramore Bay i choć mamy rozległy i panoramiczny widok na Ocean, sama zatoka jest w tym miejscu bardzo płytka. Przy dość silnym wietrze, takim jak w dniu dzisiejszym, momentalnie tworzą się fale, które bez żadnych przeszkód przedostają się na drogę.
Widok ten dla nas, jako typowych mieszczuchów, był zupełnie czymś nowym, więc zatrzymaliśmy się pobliskim parkingu i obserwowaliśmy jak  wzburzona woda, bez żadnej trudności pokonuje wyżej położony pirs. I choć nie był to nawet sztorm, byliśmy zafascynowani rozgrywającym się przed naszymi oczami wodnym spektaklem, podziwiając żywioł, który budził się powoli do życia... 
Przejeżdżając przez okoliczne miasteczka, nie widzieliśmy na ich ulicach „żywej duszy”, gdyż prawdopodobnie mieszkańcy Półwyspu w takie dni jak dzisiejszy chowają się w domach lub miejscowych Pubach. Jest nam jakoś dziwnie smutno i mamy wrażenie, że jesteśmy na tym odległym zakątku Irlandii zupełnie sami. Przerażające odczucie...
Niestety w taki dzień jak dzisiaj, Półwysep Mullet w Hrabstwie Mayo, nie należy do najatrakcyjniejszych, gdyż wszystko zostało ukryte za kurtyną z deszczu. Nie ujrzeliśmy dzisiaj tutejszych domków pomalowanych na biało, które w jakiś cudowny sposób kontrastują z wszystkimi odcieniami zieleni tutejszych pól. Nie zobaczyliśmy złotego koloru piasku plaż, które odcinają zieleń traw od błękitu wody Oceanu Atlantyckiego. A pomimo tego, kontynuowaliśmy naszą podróż w kierunku, który na mapach zowie się Doonamo Point... 
To właśnie tutaj, znajduje się nietypowa budowla, widniejąca na mapach drogowych pod tajemniczą nazwą „Dun na mBó”.

Wychodzimy z samochodu i ruszamy ku nietypowej konstrukcji, która znajduje się tuż nad skrajem lądu. Sam Półwysep Mullet nie należy do najwyższych w Irlandii; my znajdujemy się gdzieś na 60 metrach wysokości i jest to prawdopodobnie najwyższy punkt w okolicy. Przechodzimy przez specjalną bramę – wahadło, która utrudnia nam troszkę wejście, to jednak samo w sobie dzięki właśnie takiemu rozwiązaniu, zwierzęta domowe nie mają szans na przedostanie się na ten tajemniczy teren..
Idziemy wzdłuż wznoszących się obustronnie murków, które dzięki swej budowie, odcinają nam widoki po bokach budowli, koncentrując się ku jednemu kierunkowi. Na jej końcu, zainstalowana została wysoka, metalowa krata, uniemożliwiająca dalsze maszerowanie, dlatego też jesteśmy ciekawi, co też tam się ukrywa...
W pewnym momencie boczne ściany budowli przerastają nasz wzrost, skutecznie skupiając nasz wzrok na tym, co znajduje się za kratą. Choć jeszcze nie widzimy całości, samoistnie przyspieszamy kroku czując, że za chwilę zobaczymy coś ciekawego...
I oto stojąc przy kracie, niespodziewanie zobaczyliśmy dziurę w ziemi. Poszarpane krańce uwidoczniają budowę którą stworzyła sama Matka Natura, gdy jedno z Jej narzędzi, w tym przypadku Woda, przez setki lat drążyła skałę, tworząc bardzo powoli korytarz – jaskinię. Dach tejże jaskini z czasem zapadł się tworząc dzisiejszą dziurą w skale, na której dnie widzimy i słyszymy Ocean, który z głośnym szumem rozbija się o skały.

W naszych podróżach widzieliśmy już podobną „dziurę” i również było to w hrabstwie Mayo. Downpatrick Head zauroczył nas nie tylko wspaniałymi widokami, ale również Legendą o Św. Patryku, który właśnie na tym cyplu walczył z Diabłem, odcinając mu Palec.
Więcej o Downpatrick Head oraz Legendy, w poście nr.74 - o tutaj. Zapraszam
Post No.74
Na szczęście nie musimy podziwiać „Dun na mBó” tylko poprzez kraty. Możemy wejść na cały teren i obejrzeć atrakcję dookoła muru, który został specjalnie zbudowany wokół dziury.
Mur ten to zabezpieczenie nie tylko dla domowych zwierząt, aby nie wpadły do dziury, ale również ochrona przed nami samymi. Człowiek niestety ma coś w sobie takiego, że chciałby podejść jak najbliżej, zapominając o swoim bezpieczeństwie. Poszarpany skraj dziury nie daje żadnych szans na utrzymanie się a upadek z tej wysokości, skończyłby się tylko w jeden sposób...
Zdaje się nam, że metalowe pręty zostały wkomponowane znacznie później niż powstanie budowli... 
Pierwsze nasze wrażenie było strasznie mylne: dziura na Półwyspie Mullet nie należy do najmniejszych a przekonujemy się o tym, gdy zaczynamy obchodzić okalający dziurę, mur.
Te zdjęcie wykonaliśmy, aby nie tylko w jakiś sposób Was pozdrowić, ale również po to by pokazać Wam, jak zimno było tego dnia w hrabstwie Mayo. Chciałbym tylko przypomnieć, że był to środek maja...
Ruszyliśmy dalej, a w zasadzie ruszyliśmy w kierunku południowej strony Półwyspu.
Zbliżając się do jej krańca, w oddali widzieliśmy ledwo widoczne klify wyspy Achill...
Miło było tak popatrzeć w dal, szkoda tylko, że nie ma słoneczka, panorama klifów Mayo, prezentowałaby się wtedy znacznie inaczej. My jednak jechaliśmy dalej i właściwie dojechaliśmy do południowego krańca Półwyspu. Nieoczekiwanie dla nas samych, zobaczyliśmy nietypowe miejsce: cmentarz położony tuż nad Oceanem Atlantyckim…
Wysiadłem z samochodu i pomimo wiatru i lekko zacinającego deszczu, starałem się zrobić kilka fotek. Sami przyznacie, że położenie cmentarza jest bardzo malownicze… 

Naszym ostatnim celem w tym dniu był położony nieopodal cmentarza kamienny krąg, na który dojechaliśmy po dalszych kilkunastu minutach. Gdy dotarliśmy na miejsce, prawdę powiedziawszy odechciało nam się wysiadania z samochodu. Dopadło nas już zmęczenie, był to również efekt zimna, deszczu oraz późnej już pory. Moja Żona zdecydowała, że zostanie w samochodzie, więc tym razem musicie zadowolić się fotografiami, które wykonałem ja… 
Kamienny krąg położony jest na lekkim wzniesieniu. Docieram do kręgu po ułożonych na ziemi specjalnych płytach.
Dopiero na miejscu, gdy stoję tuż przy głazach, jestem zaskoczony ich wielkością.
Wszystkie głazy są wyższe ode mnie…
Wciąż siąpi mały deszcz, utrudniając mi oglądanie. Jak na złość nie zauważyłem, że na obiektywie znalazła się kropla deszczu… Wracając do kamiennego kręgu: sam krąg ma kształt „domku ślimaka”. Najmniejsze głazy są na początku spirali i proporcjonalnie rosną ku środkowi. 
Efekt robi na mnie wrażenie. Zastanawiałem się nad znaczeniem kręgu. Kto go postawił? Kiedy i dlaczego? Kamiennych posągów jest kilkanaście i każdy z nich waży niemało, razem tworząc coś niesamowitego. 
Och. Gdybym może wiedział to, czego dowiedziałem się później, to może nie stałbym tak na deszczu i nie wymyślał niedorzecznych teorii, jak jakiś profesor. Gdy przyjechaliśmy do domu, poszukałem wszelkich informacji na temat kamiennego kręgu i znalazłem tego dość sporo. Okazało się powiem, że „Ślimaczy krąg” powstał… w XX wieku.!!!

Stało się tak dzięki największemu projektowi sztuki publicznej, jaki kiedykolwiek powstał w Irlandii. Właśnie odwiedziliśmy dwa z 15-stu miejsc w hrabstwie Mayo, które zostały wybrane przez artystów, którzy mieli za zadanie wykonać swoje rzeźby z warunkiem „wkomponowania się” w naturalne otoczenie, jakie stworzyła natura.

Projekt ten nazwano Tír Sáile – North Mayo Sculpture Trail
Więcej informacji - tutaj.

Kończąc naszą wizytę na tym półwyspie, wracaliśmy w zasadzie tą samą drogą, ku malej mieścinie Bellmullet. Mijaliśmy po drodze gospodarstwa i zauważyliśmy, ze wielu z tutejszych gospodarzy, wzorem z artystycznego projektu, również dołączyli do programu i stworzyli na swych posiadłościach rzeźby, które można również oglądać za darmo. Oto najlepszy z kilku przykładów: na jednym z nich zobaczyliśmy drugi kamienny krąg, który również był w kształcie ślimaczego domku.
Tym razem kamienny krąg odwiedzały nie ludzie a zwierzęta domowe. Wewnątrz kręgu gospodarz kładł słomę i konie dostawały się do środka na posiłek.
Odwiedziliśmy dzisiaj dwa artystyczne miejsca w odległym niestety Półwyspie Mullet hrabstwa Mayo. Zapewne wielu może zapytać: czy związku z tym, że obie rzeczy zostały w zasadzie zbudowane rękoma człowieka XX-go wieku, więc czy warto tam jechać? Nasza odpowiedz brzmi: zdecydowanie tak i zdecydowanie przy lepszej pogodzie. Ten odległy zakątek Irlandii, z powodu złotych plaż oraz panującej tutaj ciszy, jest piękny. Dodatkowego uroku dodaje fakt, że miejscowi rozmawiają w zasadzie tylko w języku irlandzkim, który dla naszych uszu brzmi obco i tajemniczo zarazem. Warto...

*********************************************
Lokalizacja Dun na mBó:
Unnamed Road, Co., Gladree, Co. Mayo
Koordynaty GPS:
54°15'52"N   10°04'31"W

Film:
Autor: John Gaughan
MAPA:

*********************************************
Lokalizacja Kamiennego Kręgu:
Fallmore, Co. Mayo
Koordynaty GPS:
54°05'44."N   10°05'08"W
Film:
Autor: Life Eskape

MAPA:

*********************************************
Lokalizacja:
Faulmore, Co.Mayo, Ireland
Koordynator GPS:
54°05'44"N   10°06'25"W
MAPA:
*********************************************

piątek, 15 kwietnia 2016

Post Niezwykły: "Wisłą dla Arturka"

Postanowiłem napisać nietypowego posta, gdyż akcja jest Wielka, pomysł wspaniały a dołączyć mogą wszyscy, nie tylko mieszkający w Irlandii, ale również i w Polsce.
Otóż kolega z pracy, z którym pracuję już kilka ładnych lat, Mariusz Łukajczyk, postanowił samotnie, w ciągu 13 dni, przepłynąć naszą najdłuższą rzekę, Wisłę. 
Te 940 kilometrów, które Mariusz musi pokonać, dedykuje małemu Arturkowi, choremu na mukowiscydozę licząc, że dzięki tej akcji, uda się zebrać pieniążki, które są niestety niezbędne.
Mariusz prosił mnie, abym w ogóle o nim nie pisał, gdyż akcja dotyczy i jest dla Arturka.
Więc Arturek urodził się 09 września 2011 roku.
Niestety już w pierwszych miesiącach swojego życia, Arturek musiał mieć zapewnioną specjalistyczną opiekę lekarską: już w czasie ciąży stwierdzono u niego kilka wad serca, a tuż po porodzie przebył dwie poważne operacje. 
Lekarze podjęli decyzję o przeprowadzeniu badań genetycznych, które wykazały, że ten maleńki przecież chłopczyk, chory jest na mukowiscydozę z mutacją genu del 508.
Już teraz wiadomo, że Arturek w późniejszym okresie życia, skazany jest na niezmiernie kosztowny przeszczep płuc.
www.zoddechemwtle.pl
Pomimo licznych pobytów w szpitalu, Arturek jest wesołym i energicznym chłopczykiem.
Ma swoich wiernych fanów, którzy zbierają i segregują dla niego nakrętki.
Niestety, medyczne koszty, które pochłaniają rodzinny budżet to minimum 1.000zł miesięcznie. 
I niestety z każdym miesiącem są coraz wyższe...
www.zoddechemwtle.pl
To właśnie chęć do życia i uśmiech Arturka, spowodowały pomysł i realizację tego pomysłu przez Mariusza. Już warto tyle wiosłować, gdyż Śląskie Centrum Ubezpieczeń w Rybniku zadeklarowało, że jeśli Mariuszowi uda się przepłynąć ten dystans, wpłaci 1.000 zł na konto Arturka.
www.zoddechemwtle.pl
Pomysł jest tak wspaniały i nietypowy zarazem, że angażuje się coraz więcej osób.
I tak dla przykładu: Klub Wisła Kraków udostępnił na klubowym forum koszulkę, która będzie licytowana. To samo dotyczy klubu Lechii Gdańsk. 
Mariusz dostał już wiele propozycji wywiadów z radia i TV ale ze wszystkich zrezygnował. 
Twierdzi, że nie On jest bohaterem, a zamiast jego, telewizja mogłaby pokazać numer konta Arturka.
www.zoddechemwtle.pl
Tak jak pisałem, do przepłynięcia jest 940 kilometrów w 13 dni, w okresie, gdzie jeszcze jest zimno...
Akcja "Wisłą dla Arturka" rozpoczęła się w dniu DZISIEJSZYM!!!
Oto plan postojów:
15.04 - Piątek   start Broszkowice
16.04 - Sobota    Kraków
18-19.04 - Sandomierz
22.04 - Piątek  Warszawa
23.04 - Sobota   Płock
25.04 - Poniedziałek   Toruń
26.04 - Wtorek   Bydgoszcz
27.04 - Środa   Chełmno 
Czwartek/Piątek - Gdańsk
Przyłączcie się do akcji i WY!!!!
Sprawcie, żeby Arturek mógł się wciąż uśmiechać! 
Każda złotóweczka, każde Euro jest ważne i drogocenne! 
Za trzynaście dni, gdy Arturek zobaczy dopływającego Mariusza, na pewno się uśmiechnie...
Przyłączcie się do uśmiechu!!!!!
Oto konto Arturka:
A oto konto dla tych, co na obczyźnie...
SWIFT/BIC banku BPHKPLPK
IBAN: PL36 1060 0076 0000 3200 0132 9248
oczywiście przy wpłatach zagraniczych również dopisek- Wisłą dla Arturka

Akcję możecie śledzić na bieżąco na profilu FB  - Wisłą dla Arturka - o tutaj
lub na Stronie FB: Stowarzyszenie z Oddechem w tle - tutaj
lub na stronie www - o tutaj

piątek, 8 kwietnia 2016

Post No.133: Sztormy w Irlandii oraz Spacer we mgle...

Zima w Irlandii to nie tylko Święta bez śniegu, lecz przede wszystkim okres, gdy wielu mieszkańców chowa się przed sztormami, które raz po raz uderzają w  Zieloną Wyspę. Niestety zauważyliśmy, że z roku na rok, ilość sztormów oraz ich gwałtowność proporcjonalnie wzrastają.
www.irishcentral.com
Choć niszczycielską siłę huraganów poznaje cała Europa, dla zasady tylko wspomnę, że Zielona Wyspa jest pierwszym lądem, nad który dociera siła wiatru. Niekiedy wydawało się nam, że wieje codziennie przez 24h na dobę, lub wydawało się nam, że sztorm jest jeden, który trwa i trwa... 
Huragan Gertruda
Na dzień dzisiejszy okazało się, że od Listopada 2015 do Marca 2016 roku, Irlandię odwiedziło 11 huraganów, a najsilniejszym z nich był Huragan Gertruda. Porywy wiatru w tych dniach osiągały do 170km/h! 
Odpowiednie Instytucje Meteorologiczne USA, Anglii i Irlandii, ustaliły zawczasu nazwy huraganów które prędzej czy później powstaną nad Atlantykiem. Dzięki takiemu rozwiązaniu, Huragany takie łatwiej identyfikować oraz śledzić. 
A oto lista nazw Huraganów na sezon 2015/2016 i wygląda na to, że już połowa z nich, została wykorzystana...
Z początkiem stycznia mieliśmy już za sobą 6 sztormów, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, ruszyliśmy w plener. Nie chcieliśmy jechać zbyt daleko, gdyż choć w tym dniu nie wiało, to jednak prognozy na najbliższe godziny nie były zbyt optymistyczne: wszystkie portale pogodowe zapowiadały deszcz. Pojechaliśmy więc do Glendalough - Serca Gór Wicklow. 
To właśnie Tam chcieliśmy pooddychać świeżym, noworocznym powietrzem, pospacerować i poczuć klimat jednego z magicznych miejsc w Irlandii. Glendalough to skrzyżowanie wielu szlaków, no i jest tu co zwiedzać, o czym pisałem w poście No.43... 
Gdy dojechaliśmy na miejsce, z przyjemnością zostawiliśmy samochód na parkingu i ruszyliśmy w kierunku jeziora Upper Lake. 
Rozglądając się dookoła, wiedzieliśmy już, że wybór miejsca okazał się strzałem w dziesiątkę.
Otóż okazało się, że cała dolina Glendalough, spowita jest w chmurach, czy też we mgle!...
Byliśmy przyjemnie zaskoczeni, gdyż choć niejednokrotnie byliśmy w tym miejscu, dopiero dzisiejszego dnia Natura przedstawiała nam swój cudowny i w jakiś sposób tajemniczy spektakl. Dobrze, że zabraliśmy aparat fotograficzny...
Przez krótką chwilę zastanawialiśmy się, w którą stronę mamy ruszyć.
Rozwiązanie przyszło w zasadzie samo, gdy spojrzeliśmy na prawą stronę brzegu jeziora:
pasmo chmury czy też mgły, właśnie przesuwało się między drzewami...
Widok przepiękny i magiczny, doskonale pasujący do tego miejsca... 
Ruszyliśmy na prawo i weszliśmy na ścieżkę, która prowadziła wzdłuż przepięknych, pochylonych nad wodą sosen. Ścieżka ta jest częścią Szlaku Białego, która prowadzi hen na sam początek lub też koniec jeziora Upper Lake, gdzie znajduje się wodospad. My jednak dzisiaj tam nie idziemy... 
Nie planowaliśmy żadnej trasy, szliśmy tak, jak nam serce podpowiadało i po przejściu kilkunastu metrów, skręciliśmy pod ostrym kątem i ruszyliśmy pod górę.
Chyba tak na prawdę chcieliśmy zobaczyć cały spektakl z wyższych miejsc...
Przechodząc przez las mieliśmy wrażenie, że poznajemy znane nam miejsce zupełnie na nowo. Mgła, która znajdowała się powyżej nas, wykorzystując tutejsze drzewa, tworzyła nowe wzory. Absolutną ciszę, która nas otaczała, przerywał szum kilkunastu strumyków, które powstały tu w wyniku wcześniejszych opadów deszczu. Takich strumyczków na naszej trasie było kilkanaście - cudowna muzyka dla niemego filmu...
W miarę wchodzenia na wyższe partie, świat wokół nas zmieniał się a my patrzyliśmy i podziwialiśmy zafascynowani. Dla nas to było zupełnie nowe doświadczenie... 
W pewnym momencie doszliśmy do punktu, z którego w normalnych warunkach doskonale widać Opactwo Glendalough. W dniu dzisiejszym było to niemożliwe, ale nie narzekaliśmy.
Panoramę, którą sprezentowała nam Natura, podziwialiśmy dość długo...
Niestety, choć dalsza wyprawa zapowiadała się ciekawie i chcieliśmy maszerować dalej, nie byliśmy do takiej wycieczki przygotowani. Nie mieliśmy odpowiedniego stroju, czy choćby butów przeznaczonych do łażenia po górach. Dlatego niestety w którymś momencie, musieliśmy się zatrzymać i obrać marsz w kierunku powrotnym. 
Troszkę żałowaliśmy, tym bardziej, że na naszej trasie marszu pojawiła się zorganizowana grupa Pań, które postanowiły dzisiaj przemaszerować swój zaplanowany wcześniej szlak. Panie zaczęły swoją marszrutę z dość daleko położonej elektrowni wodnej ESB i wciąż wspinając się, dotarły tutaj. Przed nimi drugie tyle do przebycia, drogi...
Ostatni rzut oka na dolinę.... i wracamy dobrze znanym już nam szlakiem, na Parking samochodowy.
W momencie, gdy dotarliśmy na Parking, rozejrzeliśmy się dookoła nas raz jeszcze. Zdaje się, że właśnie w tym momencie cały spektakl zaczął się na nowo, lecz ze dwojoną siłą. Znana nam skarpa, znajdująca się po prawej stronie, praktycznie przestała być widoczna... 
Nie inaczej przedstawiała się sytuacja po lewej stronie Parkingu. 
Drzewa otulone chmurą wyglądały zupełnie inaczej, bardziej magicznie i tajemniczo, skutecznie przyciągając nasz wzrok.
Zdaje się, że tylko Rudzik niczemu już się nie dziwił... 
Dzisiaj mieliśmy niesamowite szczęście, że zdecydowaliśmy się odwiedzić raz jeszcze Glendalough. Spektakl, który przygotowała nam dzisiaj Natura, był niesamowity, magiczny i piękny, nie powtarzający się zbyt często. Może kiedyś uda się zobaczyć to jeszcze raz....
*********************************************
Lokalizacja:
Glendalough Valley, Co.Wicklow, Ireland
*********************************************