Tradycyjnie w czerwcu, gdy słońce rozpalało Irlandię, a ludzie opalali się na wszystkich plażach Zielonej Wyspy, ja postanowiłem ruszyć w górski plener. Tym razem moim celem był najwyższy szczyt gór Wicklow, Lugnaquilla, którego wysokość wynosi 925 metrów. Aby dotrzeć na mniemany szczyt, postanowiłem iść wierzchołkami innych szczytów i miałem nadzieje, że trasę, którą dokładnie badałem przez kilka dni na mapie, pokonam i szybko i przyjemnie. Myliłem się...
Punktem A był leśny trakt, który prowadził na szczyt niewielkiego wzniesienia wynoszącego 342 metry - The Little Sugar Loaf:
Trasa z początkiem mojego marszu, wydawała się bardzo przyjemna. Przechodząc leśnym traktem, w powietrzu czułem zapach lasu i trzymając w ręku w mapę Gór Wicklow, pełen optymizmu szedłem dziarsko do przodu...
W końcu doszedłem do miejsca, w którym zaczynała się moja przygoda oraz walka ze swoimi słabościami: trakt zaczął piąć się w górę...
Nie wiem ile zajęło mi pokonanie tych 300 metrów w górę.
Pierwszy taki wysiłek w tym roku kosztował mnie bardzo wiele: musiałem na prawdę co chwila zatrzymywać się, gdyż i tętno i puls nie pozwalały na szybsze pokonanie stoku. Z doświadczenia wiem, że najgorsza jest pierwsza godzina wspinania, póki organizm nie przyzwyczai się do wysiłku.
Jednakże nie narzekałem, gdyż te chwile odpoczynku wykorzystywałem do oglądania panoramy roztaczającej się wokół mnie...
Do zdobycia tego niewielkiego szczytu, został mi kawałek do przejścia a wydeptana dróżka wśród kwitnących wrzosowisk kierowała mnie we właściwym kierunku...
W końcu szczyt Little Sugar Loaf został przeze mnie zdobyty.
Tradycyjnie na szczycie znajdował się kopczyk kamieni, przy którym usiadłem, aby złapać drugi oddech, a przy okazji zacząłem się rozglądać dookoła. Góry Wicklow w słońcu wyglądają przepięknie...
Tradycyjnie na szczycie znajdował się kopczyk kamieni, przy którym usiadłem, aby złapać drugi oddech, a przy okazji zacząłem się rozglądać dookoła. Góry Wicklow w słońcu wyglądają przepięknie...
Niestety, ogarnęły mnie wątpliwości.
Odległości na mapie wyglądały na niewielkie, w rzeczywistości okazało się zupełnie inne.
Patrząc na szczyt Lugnaquilla, nie sądziłem, że jest tak daleko od miejsca, w którym teraz się znajdowałem. Zastanawiałem się, czy kontynuować marsz, gdyż nie wiedziałem, czy dam radę pokonać dzisiaj tak wielkie odległości.
Patrząc na szczyt Lugnaquilla, nie sądziłem, że jest tak daleko od miejsca, w którym teraz się znajdowałem. Zastanawiałem się, czy kontynuować marsz, gdyż nie wiedziałem, czy dam radę pokonać dzisiaj tak wielkie odległości.
Jak miałem pójść, aby dojść do celu? Na wprost, poprzez dolinę, czy też szczytami, tak jak planowałem?A może zacząć z innego punktu, tak aby dojść do samochodu? Co się stanie, jeśli opadnę z sił i będę musiał zejść ze szlaku? Jak dostanę się do auta? Pytania mnie nurtowały a ja musiałem podjąć decyzję. Trzymam się więc pierwotnego planu i ruszam na następny szczyt.
Teraz tempo marszu mam stabilne, nie odczuwam już "zakłóceń" pracy serca, organizm już się dostosował a otaczające mnie widoki mogę podziwiać z marszu...
Na pobliskim stoku rosną samotne iglaste drzewka.
To prawdopodobnie "samosiejki", które nasiona drzew rozniósł kiedyś wiatr.
Jednocześnie musiałem uważać, gdzie stąpam: wokół mnie i mojej trasy, od czasu do czasu, pojawiały się bagienne oczka. Niektóre z nich potrafią być bardzo niebezpieczne i bez problemu wsysają nieostrożne ssaki.
Wkrótce zdobyłem następny szczyt: Logar, który miał 582 metry.
Marsz szedł mi tak dobrze, że zacząłem wierzyć, że przejdę cały zaplanowany marsz.
Za każdym razem, gdy zdobywałem szczyt, wysyłałem Mojej Żonie sms-a, której również wręczyłem kopię mapy tak, aby wiedziała, gdzie teraz jestem. To było również zabezpieczenie, gdyby coś mi się stało... Na trasie mojego marszu, następnym szczytem był Lobawn, który wznosił się 55 metrów wyżej...
Na szczycie tym miałem zrobiłem sobie małą przerwę: musiałem napić się wody, sprawdzić swoje położenie na mapie i troszkę odsapnąć po ciągłym marszu pod górę.
Ze szczytu miałem świetny widok na jezioro znajdujące się koło Blessington.
Niestety w powietrzu unosiła się jakaś niewidoczna mgiełka, utrudniająca zrobienie fajnego zdjęcia...
Po drugiej stronie majaczyły szczyty, które miałem wkrótce zdobyć. Jednak nie musiałem się dłużej oszukiwać: odległości były wciąż wielkie i miałem tylko nadzieje, że nie poddam się gdzieś tam, pośród dzikich wrzosowisk Gór Wicklow.
Teraz musiałem zejść wytyczonym szlakiem na wysokość 530 metrów, aby chwilę potem wspiąć się na następny pagórek, wynoszący 560 metrów. Wydawałoby się, że będzie łatwo, lecz Góry Wicklow powoli zaczęły pokazywać swą dziką naturę.
Pierwszym takim sygnałem było dla mnie podłoże, które znacznie się zmieniło: dość wysoka trawa przeszkadzała w marszu, a na dodatek zrobiło się dziwnie miękko. Co chwila zaskakiwały mnie torfowe oczka a ich błotnista forma groziła doklejeniem do butów dodatkowych kilogramów.
Zauważyłem tabliczkę informującą mnie o wkroczeniu na teren Parku Narodowego.
Zacząłem żmudne i długie podejście na szczyt Black Banks, którego wysokość wynosiła 705 metrów.
Lecz to nie wysokość była tutaj problemem a długość jego podejścia. Chciałbym napisać, że było łatwo, ale było wprost przeciwnie: z każdym krokiem było coraz ciężej.
Lecz to nie wysokość była tutaj problemem a długość jego podejścia. Chciałbym napisać, że było łatwo, ale było wprost przeciwnie: z każdym krokiem było coraz ciężej.
Przechodziłem właśnie przez "Szczyt Wymarłych Sosenek" - jak nazwałem to miejsce.
Nie mogłem pojąć dlaczego akurat w tym miejscu, te młode drzewka padły ofiarą jakiegoś szkodnika...
Niestety z biegiem czasu moje tempo marszu znacznie zwolniło.
Ścieżka zniknęła, a raczej moją ścieżką był jakiś mały torfowy wąwozik, ciągnący się aż po horyzont, na wzniesienie, do którego przecież musiałem dotrzeć.
Chciałbym napisać, że szedłem, ale właściwie w tym miejscu mój marsz przypominał bardziej skoki zająca. Musiałem przeskakiwać i nadskakiwać, a przestałem w momencie, gdy prawie wpadłem w dołek, który zobaczyłem w ostatnim momencie.
Dołek miał głębokość co najmniej pół metra, gdybym wpadł, mógłbym złamać nogę...
Patrząc przed siebie, nie zapowiadało się, że będzie łatwiej...
W tym miejscu zobaczyłem stado saren, które z wielkiej odległości bacznie mi się przypatrywały.
Miałem nadzieje, że zrobię zdjęcia z bliższej perspektywy, lecz te stado znacznie się różniło od tych, które widziałem w zeszłym roku i najprawdopodobniej nie były przyzwyczajone do widoku człowieka. Moje kroki w ich kierunku spowodowały natychmiastową ucieczkę stada...
Zacząłem przeklinać ten etap szlaku. Po prostu nie mogłem uwierzyć, że będę zmuszony przechodzić przez miejsce, które nazwałem "Wrzosowiskowym Piekłem" . Choć znacznie zwolniłem, serce mi niesamowicie szybko biło, gdyż przejście przez ten sektor był dla mnie prawdziwym wyzwaniem... Było błotnisto, nierówno i nie miałem szans obejść tego miejsca, więc zmuszony byłem brnąć przed siebie...
Szlak prowadził tym niby wąwozem.
Głębokość, choć tego nie widać na zdjęciu, wynosiła około 1,40 metra.
Choć początkowo chciałem się trzymać wewnątrz tego wąwozu, to jednak już po paru krokach dałem sobie spokój. Normalne przejście nie było możliwe i postanowiłem iść bokiem, z dala od tego torfowego jaru, a nawet w sporej jego odległości miałem problemy, aby normalnie maszerować...
Do szczytu The Black Banks, pozostało mi już niewiele.
Cieszyłem się z tego powodu, gdyż podejście mnie fizycznie wykończyło. Jednocześnie zauważyłem, że cała okolica jest usiana torfowymi wydmami. Gdziekolwiek bym nie spojrzał, nigdzie nie było równej powierzchni.
Zostało mi parę metrów, aby osiągnąć 705 metrów nad poziomem morza. Tylko lub aż.
Torfowa kraina Gór Wicklow, pokazała mi swoje prawdziwe oblicze. Udało mi się je pokonać, gdyż od paru dni tutaj nie padało. Czy wszedłbym na ten sam szczyt tuż po deszczach? Nie sądzę.
Upływający czas powoli odsłania na stokach poukrywane pod torfem głazy a ja napawam oczami otaczający mnie krajobraz, gdyż jest na co popatrzeć...
Miałem nadzieje, że zrobię zdjęcia z bliższej perspektywy, lecz te stado znacznie się różniło od tych, które widziałem w zeszłym roku i najprawdopodobniej nie były przyzwyczajone do widoku człowieka. Moje kroki w ich kierunku spowodowały natychmiastową ucieczkę stada...
Choć początkowo chciałem się trzymać wewnątrz tego wąwozu, to jednak już po paru krokach dałem sobie spokój. Normalne przejście nie było możliwe i postanowiłem iść bokiem, z dala od tego torfowego jaru, a nawet w sporej jego odległości miałem problemy, aby normalnie maszerować...
Cieszyłem się z tego powodu, gdyż podejście mnie fizycznie wykończyło. Jednocześnie zauważyłem, że cała okolica jest usiana torfowymi wydmami. Gdziekolwiek bym nie spojrzał, nigdzie nie było równej powierzchni.
Torfowa kraina Gór Wicklow, pokazała mi swoje prawdziwe oblicze. Udało mi się je pokonać, gdyż od paru dni tutaj nie padało. Czy wszedłbym na ten sam szczyt tuż po deszczach? Nie sądzę.
Dokładam swój kamyczek na kopiec, będzie mniej kilogramów w plecaku...
Jeśli mam dojść do samochodu, muszę iść równym, lecz wolniejszym tempem.
To również jakaś informacja, jakie warunki mogą panować tutaj, gdy pada deszcz, którego przecież w Irlandii nie brakuje. Ktoś musiał stoczyć tutaj niezłą walkę z błotem, którą przegrał...
Wysokość Torfowych Wydm ukryją moją obecność, więc artylerzyści może mnie nie zobaczą... ;-)
Irlandzkie Góry Wicklow...
Niesamowite jak krajobraz na przestrzeni kilkunastu metrów potrafi się zmienić...
Do najwyższego szczytu Gór Wicklow zostało mi ponad sto metrów różnicy w wysokości, lecz nie wiedziałem ile konkretnie będzie w długości marszu a poza tym, byłem już trochę zmęczony...
Wraz ze zdobywaną wysokością zdobywałem nową wiedzę: o sobie! Czułem, że zbliżam się do swojej granicy: chciałem usiąść i odpocząć, ale wiedziałem, że jeśli tak zrobię, to już nie wstanę i nigdzie nie pójdę.
Rozglądałem się na boki, próbując podziwiać widoki....
Był to czas, w którym oprócz oddechu, "złapałem" kilka fotek...
Choć kąt nachylenia podejścia w tym miejscu znacznie spadł, wciąż musiałem iść pod górkę.
Nie wiem jakie miałem wtedy tętno, nie wiem o czym wtedy myślałem. Ale dzięki zdjęciom, które wtedy wykonałem, choć ich nie pamiętam, wiem że było warto. Szedłem coś zdobyć i byłem tego bardzo blisko. Zbyt blisko by się poddać...
Dzięki tym sylwetkom, możecie teraz porównać wielkość torfowych wydm, które miałem okazję przedstawić znacznie wcześniej...
Potem tylko obserwowałem, jak z czasem robili się coraz mniejsi na szlaku...
Usiadłem i odpoczywałem, wysyłając sms-a do Mojej Żony. Posiliłem się owocami, napiłem się wody i zacząłem rozglądać się dookoła z najwyższego punktu Gór Wicklow...
Nie wiem ile dotychczas przeszedłem kilometrów, ale czułem, że moje baterie, powoli się wyczerpywały. Na dodatek słońce nieźle spaliło mi skórę na rękach, więc musiałem okryć ręce, zakładając koszulę. Choć trasa wciąż prowadziła w dół i nie musiałem walczyć ze wzniesieniami, to i tak szedłem wolniej niż poprzednio. Paradoksalnie na widoki nie mogłem narzekać: Góry Wicklow są przepiękne...
Mój szlak prowadził dosyć blisko grani wąwozu, który dość dokładnie mogłem obejrzeć z tej wysokości ..
Nie przerażała mnie bliskość skraju urwiska co przerażała mnie moja miękkość nóg, które po tylu kilometrach lekko się trzęsły. Musiałem jeszcze bardziej zwolnić, gdyż zacząłem potykać się o wystające kamyki, istniało więc ryzyko upadku na sam dół wąwozu...
Wynikło z niej, że przeszedłem, w linii prostej, po terenie górzystym 25 kilometrów.
Faktyczna odległość, jest mi nieznana, ale czułem że sporo więcej.
Ja pokonałem swoje słabości, których mi nie brakowało. Choć pogoda w czasie marszu mi dopisała, wcale nie było mi przez to łatwiej, ale jakoś dałem radę.
Cały szlak Wicklow wynosi 129 kilometrów i większość przewodników podaje, żeby całość przejść potrzeba sześciu dni.
Może i kiedyś zdobędę i ja...
Wspaniała wyprawa, co za widoki....Ciągle wspominam tą naszą krótką wycieczkę w lipcu 2013. I coraz bardziej te okolice mi się podobają. Planowana na ten rok wyprawa na daleki Zachód okazała się nierealna ze względów finansowych. Więc jeśli jeszcze kiedyś udałoby się zawitać do Irlandii, to może właśnie Góry Wicklow? Oczywiście takiej trasy nie zrobię, ale chciałoby się pochodzić po tych szlakach w okolicy Glendalough, które wcześniej prezentowałeś. Znalazłem nawet fajne i niezbyt drogie BB w tamtej okolicy...No ale na razie to wszystko w sferze marzeń.
OdpowiedzUsuńHej Wojtku. Z tego co wiem, to potrafisz realizować swoje marzenia....
OdpowiedzUsuńEch !!!
OdpowiedzUsuńWarto było, warto było, warto było... !!!
Zdjęcia cudowne !!! Chociaż "żywy krajobraz" jest o wiele piękniejszy - wiem to własnego doświadczenia.
Uściski i gratulacje :)))*
Dziękuje Ewo !!! :-)
UsuńGratulacje :) Ja jesli chodzi o wspinanie sie to nie...moge maszerowac dosc dlugo (najdluzej to bylo chyb1 6 godzin bez wiekszego zmeczenia ani zakwasow) ale po w miare plaskim terenie. Zdjecia piekne. Dublinia
OdpowiedzUsuńDzięki Dublinia! Pozdrawiam bardzo cieplutko
Usuń6 godzin nie 16! Dublinia
OdpowiedzUsuńDobry test siły woli. Zwłaszcza gdy idzie się samemu i jeszcze jak to w Irlandii niewiele osób na trasie. Też niedawno byłem w Wicklow ale na krótszej trasie. Teraz planuje Mayo ale jakoś nie mogę się pozbierać :)
OdpowiedzUsuńHej Zbeshek. udało sie fakt, ale też dzięki temu, że pogoda była dobra. Gdyby wiało lub padało, odpuściłbym w połowie trasy. Jakieś konkretne miejsce w Mayo? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńIrlandia jest piękna i jest naprawdę co zwiedzać.
OdpowiedzUsuńTo fakt. Dwa lata objeżdżam i wciąż znajduje nowe miejsca...Pozdrawiam Ciepło
OdpowiedzUsuń