Każdego roku z wielką niecierpliwością czekam na irlandzkie lato, które trwa tutaj niestety na prawdę krótko. To właśnie wtedy staram się przemierzać Góry Wicklow różnymi wybranymi trasami, aby poznać te jakże piękne, choć nie wysokie i trochę niebezpieczne irlandzkie góry. Nie czekałem i ruszyłem wcześniej zaplanowaną trasą gdy tylko się ociepliło. Tym razem planowany początek zacząłem od najsłynniejszego skrzyżowania w Wicklow: Sally Gap.
W tym dniu poprosiłem o pomoc kamrata z pracy. Wyjechaliśmy w góry na dwa auta, gdzie jedno z nich, moje, zostawiliśmy w punkcie do którego miałem już dotrzeć sam. Na skrzyżowaniu Sally Gap pożegnałem kolegę i ruszyłem w teren, od razu wchodząc na pobliski szczyt.
Oczywiście zanim do niego dotarłem, musiałem stoczyć wewnętrzną walkę z samym sobą. Organizm, zupełnie nie przygotowany do takiego wysiłku, buntował się dając mi znać bardzo szybkim tętnem i aby je uspokoić, musiałem co chwila się zatrzymywać.
Z własnego doświadczenia wiem, że taki stan organizmu trwa do 45 minut, a potem wszystko wraca do normy, musiałem po prostu to przeczekać. Była to też doskonała okazja do zobaczenia skrzyżowania Sally Gap z innej perspektywy: trafiłem akurat na moment, gdy na drodze R115 wymieniano nawierzchnię:
Z własnego doświadczenia wiem, że taki stan organizmu trwa do 45 minut, a potem wszystko wraca do normy, musiałem po prostu to przeczekać. Była to też doskonała okazja do zobaczenia skrzyżowania Sally Gap z innej perspektywy: trafiłem akurat na moment, gdy na drodze R115 wymieniano nawierzchnię:
Po dwudziestu minutach wspinania się, byłem troszkę zaskoczony warunkami, które panowały w dniu dzisiejszym w górach Wicklow. Pomimo słońca, które nieprzerwanie świeciło w Irlandii już od kilku dni, tutejszy wiatr był wciąż przeraźliwie zimny. Zimny na tyle, że musiałem nałożyć na siebie kurtkę ortalionową, która skutecznie ochroniła mnie przed zmarznięciem. Gdyby nie ona, dość szybko musiałbym przerwać swoją wycieczkę.
Znalazłem się w końcu na niewielkim szczycie Carrigrove. Nieduże torfowe kopce, przeplatane roślinnością i nagimi skałami od razu przypomniały mi moje wcześniejsze wycieczki w ten surowy, lecz jakże piękny krajobraz...
Kilka kroków dalej wyłonił mi się krajobraz, którego nie sposób nie pokochać:
Te torfowe kopczyki, które widać na zdjęciu powyżej, nie są takie małe, jak się z początku wydaje. Zazwyczaj są znacznie większe, gdy tylko się do nich człowiek zbliży. Tak było i w moim przypadku: wszedłem do wewnątrz torfowego wąwozu, gdyż było mi łatwiej tędy maszerować. Na jednym z kopczyków, położyłem swój plecak, aby uwidocznić jego wielkość:
Czekało mnie następne podejście na szczyt Gravale, wynoszący 718 metrów nad poziomem morza.
Niestety miałem przed sobą ciężką przeprawę po bardzo nierównym terenie, grożącym w każdym momencie kontuzją...
W pewnym momencie skorzystałem z ukształtowania terenu i szedłem wzdłuż wąskiego przesmyku, który prawdopodobnie uformował się w wyniku padającego deszczu. To własnie tędy woda utorowała sobie drogę, płynąc w dół zbocza.
Z niejakim zadowoleniem zauważyłem ślady świadczące o tym, że od czasu do czasu, również inni ludzie chodzą tym niewidocznym traktem, przemierzając Wicklow od szczytu do szczytu...
W dalszym ciągu podążałem ku szczytowi Granvale, tym samym, "torfowym korytarzem".
Niestety w czasie mojego marszu zauważyłem negatywne ślady obecności człowieka. Gdy tylko butelka w której znajdowała się woda - bardzo potrzebna w czasie marszu po górach - przestała być użyteczna, znalazła swoje miejsce na zboczach Gór Wicklow na następne 800 lat. Tyle trwa rozpad tworzywa sztucznego w naturalnych warunkach. Czy naprawdę pusta, plastikowa butelka waży aż tak dużo, żeby nie można jej było donieść do domu?
W międzyczasie obserwowałem formy i kształty, które w tym miejscu namiętnie rzeźbi Natura. Niektóre są niesamowite, a niektóre z nich, przypominają jakieś kosmate stworzonka...
W końcu, po ciężkim marszu dotarłem na szczyt Granvale. Jak zwykle, na każdym z tutejszych szczytów znajdują się kamienne kopczyki, budowane latami przez ludzi, którzy podobnie jak ja dzisiaj, maszerują przez pustkowia Gór Wicklow. Jeden kamyczek, to zazwyczaj wizytówka jednej z osób, które zdobyły szczyt.
Stojąc tak przy tym kopczyku, rozglądałem się dookoła i ujrzałem przepiękną panoramę wzgórza o bardzo trudnej nazwie do wymówienia: Mullaghcleevaun, o wysokości wynoszącej 849 metrów nad poziomem morza. Lecz ludzki wzrok potrafi zmylić i to, co wydaje się bliskie, w rzeczywistości takie nie było. Wg mapy, do szczytu tej przepięknej góry miałem ok 5 kilometrów, i to w linii prostej...
Schodząc ze zbocza, znalazłem się w wyjątkowym miejscu, gdzie leżało mnóstwo wielkich głazów o przeróżnych kształtach, naniesionych przez przesuwające się lodowce, miliony lat temu. Przy jednym z nich zrobiłem sobie selfie...:-)
Zacząłem schodzić ze wzgórza trzymając się miejsc, w których natura odkryła torf.
Dzięki takim korytarzom poruszałem się znacznie szybciej i łatwiej, tym bardziej że do przejścia miałem jeszcze wiele kilometrów.
Raptem ujrzałem parę saren, która wyskoczyła mi nie wiadomo skąd. Choć kolor sierści tych zwierząt po sezonie zimowym znacznie się zmienił, nie dostrzegłem ich w ogóle. Albo leżały sobie w jakimś dołku, albo ja sam zbyt wiele uwagi poświęcałem przewidując swoje następne kroki...
Podpatrując uciekające zwierzęta, popełniłem błąd. W takim terenie powinienem się zatrzymać a tak wpadłem w niewielką i prawie niewidoczną dziurę i sam się zdziwiłem, że nie złamałem nogi. Kilka dni po wyprawie, wciąż miałem kostkę owiniętą w elastyczny bandaż.
Chwilę potem uświadomiłem sobie, że popełniłem w sumie dwa błędy: idąc za sarnami, nieświadomie zboczyłem z trasy. Zamiast trzymać się lewej strony i piąć się po szczytach wzniesienia, poszedłem na sam dół zbocza. Tylko po to, aby za chwilę wchodzić strasznie stromym stokiem, który kosztował mnie sporo sił. Totalnie głupie... Oj dostało mi się...
Gdy w końcu wszedłem na szczyt, okazało się że jestem na Duff Hill, wynoszący 720 metrów. Ponownie ujrzałem stos kamieni ułożonych przez wspinaczy, na który dołożyłem i swój, troszkę różniący się od pozostałych. Dlaczego mój kamyk się różnił nie tylko kolorem, ale również formą?
Dzięki takim korytarzom poruszałem się znacznie szybciej i łatwiej, tym bardziej że do przejścia miałem jeszcze wiele kilometrów.
Otóż tutejsza tradycja mówi, że zdobywający górę powinien wnieść na szczyt kamień który wcześniej leżał sobie w dolinie. Nie wiem gdzie to wyczytałem, ale kurdę naniosłem tych kamyków trochę, za każdym razem ciesząc się, że jest mi lżej w plecaku....
Oto zrzut z ViewRanger trasy, którą przebyłem. Zielonymi strzałkami zaznaczyłem torfowe kaniony. Kolor czerwony to moja trasa. Czas, wysokość oraz ilość pokonanych kilometrów zaznaczone zostały w "chmurze". Jak widać poniżej, na tak małym odcinku, kanionów było sporo...
Maszerowanie z przymkniętymi powiekami nie należało do najlepszej opcji marszu...
Fot. Hubert Brzozowski |
Cała trasa wynosiła 15 kilometrów, którą przeszedłem w chyba dobrym czasie: 5,5 godziny. Tradycyjnie Góry Wicklow zaskoczyły mnie widokami oraz swoją surowością. Pomimo czerwcowych goracych dni, Wicklow przywitało mnie bardzo zimnym wiatrem, na tyle intensywnym, że odrywało drobinki torfu, które nieprzerwanie wpadały mi do oczu. Dodatkowo trasa ta, niezwykle ciężka technicznie, nie ułatwiała mi marszu.
*********************************************
Artykuły powiązane - Kliknij w Obrazek
MAPA:
*********************************************
Dzięki za natchnienie do dzisiejszej wycieczki.Co prawda z DROHEDY pojechałem aby obejrzeć Wodospad Powerscour ale od wodospadu skręciłem w lewo i przejechałem szczyty drogą R 115.Po 11 latach podziwiałem torfowiska w Górach Wicklow. PODZIWIAM ZA DETERMINACJE POŁĄCZONĄ Z PASJĄ.Zenek
OdpowiedzUsuńWitaj Zenku. Bardzo się cieszę, że post się spodobał. No i oczywiście bardzo dziękuję za ciepłe słowa. Mamy nadzieję, że będziesz nas regularnie odwiedzał... Pozdrawiamy ciepluteńko
Usuń